23 marca 2015

TOTO XIV

Najnowszy, czternasty (zaskoczeni?) studyjny album Toto jest ze wszech miar wyjątkowym i to zarówno z powodów muzycznych, jak i stricte biznesowych. Zacząć należy od tego, iż jest to krążek, który miał nigdy nie powstać. Jednak ku zaskoczeniu muzyków, Toto było winne Frontiers Records jeszcze jeden album. Lukather i spółka postanowili w związku z tym wypełnić to zobowiązanie oraz przy okazji zrobić to z rozmachem (trasy z Josephem Williamsem i ogólny zachwyt nad jego formą wokalną ewidentnie tchnął w zespół nowe pokłady energii). Oprócz dobrze znanych, nowszych i starszych współpracowników Toto (Lenny Castro, Amy Keys, Mabvuto Carpenter), w nagraniach wzięli udział m.in. skrzypek Martin Tillman czy Michael McDonald, przyjaciel zespołu i – jak to zdradził Luke – główny kandydat na zostanie wokalistą grupy w początkach jej kariery, który niestety w tamtym czasie na stałe dołączył do The Doobie Brothers. Cudownym pomysłem było uhonorowanie basisty Mike’a Porcaro, poprzez zaproszenie do gry na tym instrumencie kilku wspaniałych muzyków – oryginalnego basistę Toto Dave’a Hungate’a, Lelanda Sklara (zastąpił Mike’a Porcaro podczas trasy koncertowej 2007 r., gdy choroba uniemożliwiła temu pierwszemu dalsze występy), młodą-zdolną Tal Wilkenfeld (brała udział m.in. w sesjach nagraniowych do Transition – najnowszego solowego albumu Lukathera) oraz Tima Lefebvre. W trzech kawałkach nawet Luke chwycił za bas. Ten piękny hołd z pewnością uzyskał zupełnie nowy wymiar po niedawnej smutnej informacji o śmierci Mike’a Porcaro (15 marca 2015 r. muzyk przegrał walkę ze stwardnieniem zanikowym bocznym). Ostatnim elementem, który stanowi absolutną nowość, jest zmiana perkusisty po 22 latach. Simon Phillips, który zastąpił zmarłego w 1992 r. postanowił odejść po 35-rocznicowej trasie Toto, by wreszcie w spokoju poświęcić się własnym projektom. Jego miejsce zajął Keith Carlock i trzeba przyznać, że bardzo dobrze sobie poradził (niektórzy twierdzą nawet, że w przeciwieństwie do Simona, Keithowi stylistycznie bliżej jest do Jeffa).

fot.: planetrock.com

Steve Lukather i David Paich z dumą mówią, że XIV jest prawdziwym następcą „Toto IV” – ich najbardziej utytułowanego i hołubionego albumu. Osobiście nie zgadzam się z tym poglądem (o tym za chwilę), aczkolwiek bez wątpienia można odszukać kilka smaczków łączących oba albumy. Przede wszystkim, mamy do czynienia z wielkim powrotem Davida Hungate’a i tu łącznik jest idealny, gdyż IV był jak do tej pory ostatnim albumem Toto, w który zaangażował się basista (tak, Mike Porcaro jedynie wystąpił w teledyskach). Na XIV można go usłyszeć w trzech utworach (21st Century Blues, The Little Things, Chinatown) i trzeba przyznać – facet ma niesamowity feeling. Drugi, nieco mniej sensacyjny, ale chyba równie niespodziewany comeback zaliczył Tom Scott – w przeszłości saksofon w Rosanna i Lovers in the Night, obecnie w 21st Century Blues oraz Chinatown. Z klasycznego personelu wspomagającego pojawił się także Lenny Castro, który przez lata miał niebagatelny wpływ na brzmienie zespołu. Kolejne rzucające się w oczy nawiązanie do albumu z 1982 r. to powrót za mikrofon Steve’a Porcaro w intymnym oraz optymistycznym utworze z pogranicza pop i R’n’B – The Little Things.

Jednak dla mnie najnowszy album Toto ma zdecydowanie więcej wspólnego ze swoim bezpośrednim poprzednikiem – Falling In Between – oraz płytą, która pierwotnie miała być godnym następcą „czwórki”, czyli The Seventh One. Gdzieniegdzie słyszę też nawiązania do Mindfields. Wydaje mi się, że ogólna struktura i ciężar utworów jest tożsamy z tymi na FIB (nawet powtórzono motyw z trzema głównymi wokalistami), ewidentnie słychać to progresywne brzmienie, łamanie rytmu oraz zmiany tempa, jednak całościowo XIV ma w sobie więcej przebojowości, która z kolei jest cechą charakterystyczną „siódemki”.

Cóż mogę napisać o samych utworach? W przeważającej mierze są solidne, cieszy mnie również, iż zespół zdecydował się poruszyć współczesne i trudne tematy (zwłaszcza w Holy War i Orphan) – miła odmiana po tych wszystkich Rosannach, Pamelach, Annach i Conchitach ;). Niemniej jednak wydaje mi się, że sympatyka Toto i tak nie będą w stanie jakoś specjalnie zaskoczyć. Chyba największą niespodzianką jest 21st Century Blues, który raczej spodziewałbym się usłyszeć na którejś z solowych płyt Lukathera, aniżeli na krążku Toto. Nic zatem dziwnego, że to właśnie gitarzysta przejął także rolę wokalisty w tym utworze. Efekt jest naprawdę bardzo dobry, naturalnie jeśli jest się fanem nieco bardziej blues rockowych brzmień. Zdecydowanie na plus wyróżniają się także Unknown Soldier (For Jeffrey) oraz Chinatown. Ten pierwszy to nastrojowy, zbudowany wokół gitary akustycznej, zaśpiewany przez Lukathera hołd dla zmarłego przyjaciela (choć przesłanie jest ewidentnie uniwersalne). Drugi to klimatyczny kawałek niemal natychmiast przywodzący na myśl Georgy Porgy, w którym wokalnie przeplatają się Paich, Williams i Lukather (w tle podśpiewuje Michael McDonald). Z kolei najciekawszą pozycją na płycie wydaje mi się wieńczący europejskie wydanie Great Expectations. Jest to najbardziej nieszablonowa, progowa i połamana kompozycja na całej „czternastce” (odpowiednik Better World z Mindfields).  Ponownie w roli wokalistów występują Paich, Lukather oraz Williams. Niemniej jednak moim zdecydowanym faworytem jest Burn, które od pierwszego przesłuchania brzmi dla mnie jak klasyczne Toto – wkręcający się w głowę motyw na klawiszach oraz wzniosły refren z doskonale brzmiącą perkusją. Pozostałe kompozycje są zwyczajnie dobre, z ewentualnie bardzo dobrymi momentami. Jedynie Fortune i Running Out of Time nie zapadają mi w pamięci, zaś cudowny potencjał All the Tears That Shine został zrujnowany przez zbyt nowoczesne elektroniczne brzmienie oraz masakrycznie przetworzony wokal Davida Paicha (ci, którzy mieli okazję słyszeć studyjną wersję Say It’s Not True Queen + Paul Rodgers wiedzą, o co mi chodzi… Tyle, że tam nie było nawet potencjału xD).

Skoro już o tym mowa, to względem XIV kieruję jeden poważny zarzut, jakim jest… właśnie produkcja. CJ Vanston świetnie okiełznał dźwięk na niedawnym wydawnictwie koncertowym z okazji 35-lecia zespołu, przy albumie studyjnym nie jest już tak fantastycznie. Wprawdzie zarzut zbytniej kompresji, który cisnął się na uszy przy słuchaniu materiałów udostępnionych przez zespół na YouTube okazał się być nieaktualny w przypadku albumu, jednak wrażenie „przeprodukowania” pozostaje. Cierpią na tym zwłaszcza wokale, które zdają się być schowane gdzieś w miksie. Zastanawia też namiętne przepuszczanie śpiewu zwłaszcza Paicha i Lukathera, ale także Williamsa przez różne filtry i efekty. Cóż, pewnie miało być nowocześnie, ale jednak trochę te zabiegi drażnią… chociaż mam wrażenie, że w przypadku Davida i Steve’a zostały zastosowane nieprzypadkowo… Tak czy inaczej, o wiele bardziej przypadła mi do gustu produkcja na Falling In Between, za którą odpowiedzialny był Simon Phillips.

Nie ma co się oszukiwać – to nie jest najlepsza płyta Toto, jaka ujrzała światło dziennie. Zdecydowanie nie jest także najgorszą. Zresztą ciężko oczekiwać, by działająca ponad 35 lat grupa, wydając premierowy materiał po prawie dziesięcioletniej przerwie, nagrała coś, co miałoby zmienić oblicze muzyki. Dość napisać, że Toto XIV należy uznać za godnego następcę Falling In Between, który całkiem zręcznie łączy nowoczesne wcielenie zespołu z jego klasycznym brzmieniem. Poza tym, podczas słuchania tego krążka uśmiech sam pojawił mi się na twarzy i nie zniknął aż do samego końca albumu. Powód tego stanu rzeczy jest bardzo prosty –  po prostu czuć wielką radość, jaką mieli muzycy nagrywając ten niespodziewany przez nikogo (z nimi włącznie) materiał. Poza tym świetnie jest słyszeć Josepha w tak doskonałej formie jak 30 lat temu… Aż dziw, że to dopiero trzeci studyjny krążek Toto z Williamsem na wokalu.


PS: Jednak jest mi szkoda Bobby’ego Kimballa, który przyznał na swoim fejsbuczku, że czułby się zaszczycony, gdyby zespół zaprosił go do współpracy przy XIV, choćby na podobnych zasadach, na jakich Joseph Williams udzielił się na Falling In Between. Niestety, taka propozycja nie została wystosowana. Szkoda, chociaż wiem, że między Kimballem a Lukatherem nie układa się najlepiej oraz iż Bobby generalnie już ledwo śpiewa. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz