4 maja 2013

Obywatel Kane

Witam bardzo po długiej przerwie. Niestety, jak odkłada się pisanie pracy magisterskiej na ostatnią chwilę, to w pewnym momencie brakuje czasu na cokolwiek. Jednak w ramach zwieńczenia obchodów majówki postanowiłem coś naskrobać dla tych dwóch-trzech osób, którym chce się czytać moje dyrdymały.

Nie martwcie się, wbrew tytułowi nie będzie to wpis kinematograficzny. Pisanie o filmach nie wychodzi mi najlepiej, więc trzymam się z daleka od tej tematyki (o muzyce też nie piszę jakoś wybornie, ale o czymś pisać trzeba ;)). Zatem pozostając w klimatach „nutków” i riffów (ale także zahaczając o gry komputerowe oraz grafikę) postanowiłem przyjrzeć się bliżej karierze Kane’a Robertsa (stąd tytuł „Obywatel Kane”, czaicie?). Niektórzy mogą kojarzyć tego gitarzystę jako autora powrotu i nowego, ciężkiego brzmienia Alice’a Coopera w połowie lat ’80 (Kane był współtwórcą prawie każdego utworu na albumach „Constrictor” i „Raise Your Fist and Yell”), ktoś może natknął się na jego nazwisko we wkładkach albumów zespołu Berlin („Count Three & Pray”, gdzie zagrał na gitarze), Steve’a Vaia (chórki na albumie „Sex & Religion) czy Desmonda Childa (chórki na albumie „Discipline”). Jednak większość pewnie nigdy nie słyszała ani o nim, ani jego gry, może gdzieś mignął im jego wizerunek „Rambo”.


źródło: thinksteroids.com

Robert William Athis, bo tak naprawdę nazywa się bohater dzisiejszego wpisu, rozpoczynał swoją przygodę z muzyką w latach ’80, kiedy to grywał ze swoim zespołem w nowojorskich knajpach, nocami dorabiając jako krupier w prywatnych „kasynach”. Czasami muzykom udało się wślizgnąć do studia i nagrywać swoje pomysły na taśmę. Pewnego razu jeden z asystentów inżyniera dźwięku (Don Paccione) przekazał demo Robertsa Bobowi Ezrinowi – producentowi odpowiedzialnemu za brzmienie wielu wielkich marek rynku muzycznego. Ten z kolei umówił gitarzystę na spotkanie z Cooperem, które zaowocowało zaangażowaniem Kane’a. Dlaczego padło właśnie na niego? Jak sam twierdzi, Ezrin najprawdopodobniej dostrzegł w nim potencjał kompozytorski, zaś Alicji spodobał się indywidualizm Robertsa oraz to, że zawsze parł pod prąd. Osobiście uważam, że nie bez znaczenia był także nietuzinkowy wygląd muzyka, który z marszu umożliwił mu stanie się częścią spektaklu, który od zawsze towarzyszył koncertom Coopera (zwłaszcza po tym, gdy lutnik Rick Johnson podarował Robertsowi gitarę w kształcie karabinu maszynowego, wyposażoną m.in. w miotacz ognia).

Tak czy inaczej Roberts dołączył do sławnej załogi i z pubów Nowego Yorku przeniósł się m.in. do słonecznej Kalifornii czy rajskiego Maui. Szybko zaprzyjaźnił się z Coopem, z którym spędzał niemal całe dnie, zarówno komponując, jak i w czasie wolnym. Odtąd typowy rozkład zajęć obu panów wyglądał następująco:

wczesny poranek: Alice – golf/Kane – siłownia
późny poranek: Alice – wokal/Kane – gitara
popołudnie: Alice i Kane – próba zespołu
późne popołudnie: Alice i Kane – przygotowania do trasy koncertowej
wieczór: Alice i Kane – kolacja/kino/przyjęcia/premiery

źródło: kaneroberts.com

Ten nowy tryb życia wprowadził Robertsa w wielki świat show biznesu, współpracował zarówno ze wspaniałymi muzykami sesyjnymi (Tom Kelly, Ken Mary, Paul Taylor, Kip Winger, Steve Steele), jak i producentami oraz inżynierami dźwięku (Bob Ezrin, Desmond Child, Beau Hill, Michael Wagener). Te znajomości stworzyły solidny grunt pod przyszłą karierę solową Kane’a. Po zakończeniu trasy „Raise Your Fist and Yell” w 1987 r. wydał album oryginalnie zatytułowany „Kane Roberts”, zaś w 1991 r. „Saint and Sinners”. Oba ukazały Robertsa nie tylko jako utalentowanego grajka, ale także całkiem sprawnego wokalistę o dość szerokiej skali. Niestety oba były też typowe dla okresu, w którym powstawały – wpadające w ucho, melodyjne, pełne gitarowych riffów (czasem onanizmów) z klawiszowym podkładem i… do bólu sztampowe. Pierwszy album, nad którym pracowali m.in. Steve Steele, Kip Winger, Paul Horowitz oraz Alice Cooper (jedynie kompozytorsko – utwór „Full Pull”), przepadł w zasadzie bez echa nie zawierając ani jednego hitu, natomiast drugi, praktycznie w całości współtworzony przez Desmonda Childa, został zapamiętany jedynie z coveru utworu „Does Anybody Really Fall In Love Anymore?”, który dwa lata wcześniej ukazał się na albumie Cher (zaś pierwotnie został nagrany przez Bon Jovi). Sztampowości obu albumów dopełniły teledyski promujące oba wydawnictwa (zapraszam do obejrzenia „Rock Doll” oraz wspomnianego „Does Anybody…”). Zapewne na marną sprzedaż obu krążków wpłynął brak trasy koncertowej, gdzie część utworów bez wątpienia zyskałaby rock n’ rollowego pazura (czego idealnym przykładem są utwory z „Constrictor” i „Raise Your Fist and Yell”). Niemniej jednak piszącemu te słowa dość sympatycznie słucha się obu albumów i dziś z szokiem odkryłem, że po przeszło roku od ostatniego odsłuchu pamiętam większość melodii i tekstów. Także, jeśli nie przeszkadza Wam ok. godziny sztampowości w Waszym muzycznym życiu – sięgnijcie po „Kane Roberts” i „Saint and Sinners” ;).















źródło: metallus.it, 3.bp.blogspot.com

W międzyczasie Kane zagrał gościnnie na kolejnym powrocie Alicji (sic!) – albumie „Trash” z 1989 r. – w utworze „Bed of Nails”, który jest chyba najcięższym kawałkiem na całej płycie oraz wystąpił w „rockowym” horrorze „Shocker”, o którym już tutaj pisałem. Stopniowo jednak wycofał się z życia muzycznego i oddał się dwóm innym swoim pasjom – programowaniu oraz grafice komputerowej. W 1996 r. wydał grę action-adventure zatytułowaną „Lord of Tantrazz”, w której gracz wciela się w agentkę Veronikę Callahan ścigającą niewyobrażalne zło nazywane „The Hunger” (pl. Głód). Gra z całkiem przyjemną grafiką oraz pełna komiksowych przerywników nie zyskała jednak uznania krytyków, najczęściej uzyskując jedną gwiazdkę na pięć możliwych.


Jeśli chodzi o grafikę, to niestety nie udało mi się dotrzeć do prac Robertsa. Jedyne co wiemy, to że jego prace są zbliżone stylem do tych oferowanych przez Roberta Williamsa (od którego zespół Guns N’ Roses „pożyczył” pierwszą wersję okładki i tytuł albumu „Appetite for Destruction”) oraz iż jest twórcą okładki albumu Alice’a Coopera „Brutal Planet” z 2000 r.


źródło: wikimedia.org

W 1999 r. Roberts na chwilę powrócił na rynek muzyczny z projektem Phoenix Down, w którym obok stałych współpracowników gitarzysty – basisty Steve’a Steele’a i multiinstrumentalisty Arthura Funaro (aka Devlin7, Johnny Dime) – pojawili się m.in. Jim Peterik (Survivor) oraz Mike Davis (MC5). Wydany w tym samym roku album „Under a Wild Sky” jest bez wątpienia najciekawszą i najlepiej wyprodukowaną propozycją Robertsa, inspirowaną jedną z ulubionych gier Kane’a – Final Fantasy VII (zresztą sama nazwa Phoenix Down pochodzi od eliksiru uzdrawiającego z tej gry). Za najciekawszą pozycję na tym albumie należy uznać atmosferyczny i balladkowy zarazem utwór „Rain”. Niestety, słaba promocja płyty spowodowała, że po raz kolejny przepadła bez echa. Podobno grupa nagrała również drugie wydawnictwo – „New Place Now” – jednak nigdy nie ujrzało ono światła dziennego. Podobny los spotkał planowany przez Robertsa na 2006 r. album „Touched”.



Po kilku kolejnych latach milczenia Kane Roberts powrócił w 2011 r. do tworzenia muzyki oraz do koncertowania. W czasie swojej trasy grał zarówno solowe kompozycje, jak i utwory z ery „Constrictor” – „Raise Your Fist…”. W 2012 r. ukazało się dwupłytowe wydawnictwo „Unsung Radio”. Pierwsza płyta zawiera wspomniany „Under a Wild Sky”, zaś druga 10 niepublikowanych wcześniej piosenek (zapewne z okresu „New Place Now” oraz „Touched”), które niestety nie mają szans stać się przełomem w karierze Robertsa, niemniej wciąż przyjemnie się ich słucha.

W lutym 2013 r. Kane Roberts, Kip Winger oraz Alice Cooper wystąpili razem na scenie po przeszło 25 latach podczas Rock ‘N’ Roll Fantasy Camp. Panowie zagrali razem w utworze „No More Mr. Nice Guy”.

Co przyniesie przyszłość? Nie wiadomo, niemniej nie sądzę by Kane miał jeszcze szansę zrobić taką karierę, jaką niewątpliwie chciał zrobić. Jedno jest pewne – to nietuzinkowy gitarzysta oraz wokalista, który wybrał sobie nie do końca ambitny repertuar (czy też tworzył w nurcie, na który moda szybko przeminęła). Zaprawdę powiadam Wam – jeśli nie chcecie słuchać solowego Robertsa, to chociaż sięgnijcie po jego płyty z Cooperem, a zwłaszcza po koncertówkę „The Nightmare Returns” – iście metalowe aranżacje starych kawałków Alicji dodają im nie lada blasku. Na zachętę – „School’s Out” z rzeczonego albumu koncertowego.