9 sierpnia 2019

The Hollywood Vampires – Rise

Kiedy w 2015 r. pisałem o pierwszym albumie The Hollywood Vampires [KLIK], stwierdziłem, że krążek jest dość przyjemny, choć jego wydanie mijało się z celem. W 2018 r. musiałem oczywiście odszczekać te słowa [KLIK], bo gdyby nie debiut Wampirów i zapowiedź kolejnego albumu, to pewnie nie doczekalibyśmy się Alice’a Coopera po raz trzeci w Polsce (dla mnie – drugi raz), a i piszczące fanki Pirata z Karaibów nie miałyby szansy ujrzeć Johnny’ego Deppa na żywo. Sam fakt odżegnania się od słów o płycie z 2015 r. nie pozbawił mnie jednak obaw o drugi album The Hollywood Vampires. Utrzymywałem, że aby odniósł sukces, to musi nastąpić jakiś zwrot, najlepiej o 180 stopni. Wygląda na to, że Panowie mnie posłuchali, gdyż wydany w czerwcu 2019 r. Rise, to już zupełnie inna bajka, niż debiut.


Nowy album Hollywódzkich Wampirów to przede wszystkim premierowy materiał, chociaż nie do końca, bowiem na szesnaście utworów trzy stanowią covery. Co ciekawe, na krążku z 2015 r. trzy z siedemnastu kawałków (uwzględniając wersję deluxe) były kompozycjami oryginalnymi. Przypadek? Kolejną zmianą jest skład osobowy i to w dwójnasób. Po pierwsze, zmieniła się sekcja rytmiczno-klawiszowa zespołu – Duffa McKagana zastąpił Chris Wyse (m.in. The Cult, Ozzy Osbourne, Ace Frehley), Matta Soruma Glen Sobel (od 2011 r. w zespole Alice’a Coopera), zaś za klawiszami, które wcześniej zajmował Bruce Witkin zasiadł Buck Johnson (od 2014 r. koncertujący także z Aerosmith). Po drugie, zrezygnowano z gwiazdorskiej obsady albumu, w tym znaczeniu, że w każdej kompozycji trzon stanowią jednak Wampiry, którym dodatkowo towarzyszyli gitarzysta i kompozytor Tommy Denander (od Welcome 2 My Nightmare współpracujący z Cooperem, więc to kolejny oczywisty wybór), klawiszowiec Jamie Muhoberac oraz na instrumentach perkusyjnych znany i ceniony Chris Trujillo. Jedyny rzeczywisty gościnny występ ma miejsce w utworze Welcome to Bushwackers, gdzie pojawiają się Jeff Beck oraz John Waters i jednak nie są to goście takiego kalibru jak Paul McCartney czy Christopher Lee, którzy wystąpili na pierwszym krążku grupy.

Przejdźmy jednak do meritum, czyli do zawartości. Na Rise znajdziemy 16 utworów, trwających łącznie 56 minut, czyli średnio 3,5 minuty na piosenkę. Cóż, nie jest to do końca prawdziwe, bowiem wśród 16. ścieżek znajdują się 4, które w istocie stanowią intro do utworu i równie dobrze mogły być włączone w tenże utwór, ale pewnie wtedy byłoby zbyt długo. Dodajmy też, że są to raczej zbędne i średnio klimatyczne przerywniki, które może pasowałyby na koncert Alice’a Coopera, gdy akurat ma miejsce zmiana dekoracji, niekoniecznie zaś na album studyjny The Hollywood Vampires. Jeśli już którąś z tych miniaturek miałbym wyróżnić, to chyba A Pitiful Beauty ma najwięcej walorów artystycznych.

Na szczęście z pełnoprawnymi premierowymi kompozycjami jest już o wiele lepiej. Może nie jest to bardzo odkrywcza muzyka, ale myślę, że idealnie wpisuje się w ideę powstania całego projektu, którą w mojej ocenie jest dawanie ludziom dawki przebojowego, niezobowiązującego rock ‘n’ rolla. I tak w istocie jest, chociaż z drugiej strony mieszanina stylów może przyprawić o zawrót głowy. W ramach wspomnianych 56 minut możemy usłyszeć bowiem zarówno klasycznego hard rocka (I Want My Now, Who’s Laughing Now, Git from Round Me czy New Threat), przez klimaty rodem z południa Stanów Zjednoczonych (Welcome to Bushwackers), new wave i punk rock (People Who Died), aż po bardziej teatralne oraz pastiszowe kompozycje (Mr. Spider, The Boogieman Surprise, We Gotta Rise), czy wreszcie coś na kształt protest songu (Congratulations). Wprowadza to sporą różnorodność, ale też nie ma wrażenia spójności, słucha się tego przyjemnie, ale bardziej jak składankę, aniżeli pieczołowicie przemyślany album. Można odnieść wrażenie, że Panowie nie za bardzo mieli pomysł na to, co chcą zamieścić na nowym wydawnictwie albo zwyczajnie zbierali przez ostatnie cztery lata albo i dłużej utwory z myślą o Wampirach, bądź te, które zwyczajnie nie zmieściły się na ich innych projektach (zwłaszcza Mr. Spider – który tak swoją drogą uważam za najlepszy na płycie – brzmi jak odrzut Coopera z sesji do Welcome 2 My Nightmare, a może nawet z Along Came a Spider).

Chyba dla nikogo nie będzie zaskoczeniem, że najbardziej do gustu przypadły mi właśnie te „Cooperowe” kompozycje (naprawdę da się wychwycić, które to), może z wyjątkiem We Gotta Rise, który też mógłby się pojawić na solowym albumie Alicji jako humoreska, ale o ile za pierwszym razem było zabawnie, o tyle z każdym kolejnym odsłuchem irytuje coraz bardziej. Bardzo dobrze wypadają utwory wybrane na single, czyli Who’s Laughing Now oraz The Boogieman Surprise, jak również promowany na koncertach poprzedzających wydanie albumu I Want My Now, w wersji studyjnej wydłużony niemal dwukrotnie (!). Osobiście cieszy mnie też uwypuklenie roli Tommy’ego Henriksena w całym projekcie. To nie tylko świetny gitarzysta i bardzo dobry wokalista, ale również kompozytor, aranżer i producent. Miło, że otrzymał „główną rolę” w Git From Round Me (w sumie kawałek jest bardzo w jego stylu) i udzielił się wokalnie w Congratulations. Johnny Depp, którego zawsze uważałem za maskotkę The Hollywood Vampires również błyszczy bardziej, aniżeli na debiucie (świetna robota w Heroes).

Na koniec wzmianka o coverach, wśród których znalazły się Heroes Davida Bowiego, People Who Died The Jim Carroll Band oraz You Can't Put Your Arms Around a Memory Johnny’ego Thundersa. Dwa pierwsze zawodowo wyśpiewał Depp, zaś w ostatnim mamy możliwość usłyszeć umiejętności wokalne Joe Perry’ego (a raczej ich brak ;) ). Jednakże o ile np. Heroes wypada naprawdę genialnie, a People Who Died buja punkowo aż miło, to właśnie niepozorna urocza ballada You Can't Put Your Arms Around a Memory cokolwiek wnosi. Cóż, jestem zwolennikiem coverów, które odbiegają od oryginałów, wnoszą do muzyki własny pierwiastek coverującego, są częściowo twórcze, a nie wyłącznie odtwórcze. Osobiście uważam, że jedynie w utworze Thundersa mamy tego namiastkę, zaś pozostałe dwa to zwykłe „kopiuj/wklej” (choć nadal miło usłyszeć w radiu Heroes :) ).

Tym razem nie napiszę, że album Hollywood Vampires jest krążkiem zbędnym, niepotrzebnym. Słucha się go bardzo przyjemnie, choć jest nieco chaotyczny, dominuje na nim udany premierowy materiał, to świetna płyta do rockowej zabawy czy do jazdy samochodem. Nie potrafię jednak szczerze odpowiedzieć sobie na pytanie czy zainteresowałbym się nim, gdybym nie był takim fanem Johnny’ego <333 :*  Alice’a.

01. I Want My Now      
02. Good People Are Hard To Find       
03. Who's Laughing Now          
04. How The Glass Fell
05. The Boogieman Surprise   
06. Welcome To Bushwackers (feat. Jeff Beck & John Waters)            
07. The Wrong Bandage            
08. You Can't Put Your Arms Around A Memory          
09. Git From Round Me              
10. Heroes        
11. A Pitiful Beauty      
12. New Threat              
13. Mr. Spider  
14. We Gotta Rise          
15. People Who Died   
16. Congratulations



PS: Teraz już z czystym sumieniem mogę przeczytać Bizonią recenzję! :) [KLIK]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz