All
Them Witches/Agyness B. Mary – Proxima, 2.05.2019
fot.: Go Ahead
Zaprawdę
powiadam Wam, trudno jest pisać o udanych koncertach. Kiedy człowiek jest z
czegoś niezadowolony, to chętnie wylewa swoje żale, ciska gromy, wtrąca kąśliwe
uwagi. Z kolei, gdy wieczór jest pełen wrażeń pozytywnych, to jest już o wiele
trudniej… No bo jak tu pisać ładnie i słodzić artystom, przecież to nie będzie
wiarygodne. Zresztą nie można – ot tak – zapominać o narodowej mentalności
narzekacza ;). Z drugiej strony, wolę już mieć problem z doborem słowa pisanego
niż przeżywać rozczarowujący występ za rozczarowującym występem.
Tym pokrętnym
wstępem zmierzam do tego, że w majówkę warszawska Proxima miała do zaoferowania znakomitą ofertę kulturalną, w postaci amerykańskiego All Them
Witches i rodzimego Agyness B. Mary. Sam lokal, w którym dane było gościć po
raz pierwszy, wbrew zasłyszanym opiniom, również sprostał zadaniu zapewnienia
odpowiedniej oprawy audio-wizualnej (no, może z małymi zgrzytami).
Agyness B. Mary
fot. Facebook zespołu
Kiedy pierwszy
raz zetknąłem się z warszawską formacją, gdy supportowali w 2017 r. fenomenalny
Blues Pills [KLIK], napisałem o nich "brud, garaż i rock 'n' roll" i
trochę narzekałem, że wspólne granie rozjeżdża im się w rozmaitych kierunkach.
Od tamtego czasu trochę się zmieniło – zespół nie jest już trio, lecz kwartetem
(choć po raz ostatni grał w takim składzie), a muzyka wydawała mi się bardziej
spójna niż dwa lata temu. Jedno nie zmieniło się za to wcale – kapela tryskała
niesamowitą energią, a utwory, choć z reguły oparte na dość utartych
schematach, porywały publiczność… I chyba o to chodzi, prawda? Miło też było
zobaczyć, że zapewnienia „grania przed naszą ulubioną kapelą” nie były czysto
kurtuazyjne, gdyż członkowie Agyness B. Mary pojawili się wśród publiczności
podczas setu All Them Witches, a Agnieszka Bukowska była wyraźnie zaangażowana
w przeżywanie muzyki. Fajnie :). Dwa drobne minusy, jakie odczułem, to niekiedy
dość nagłe nadejście zakończenia piosenek (ale jak pokazuje album studyjny,
taki jest ich urok) oraz dość dziwny przeskok nagłośnienia w pewnym momencie
występu, gdzie wyraźnie podbito bas, a pozostałe instrumenty i wokal stworzyły
swoistą ścianę dźwięku. Nie przypuszczam, aby było to celowe działanie, ale
majstrowanie pokrętłami było na tyle znaczne, że dało się je odczuć i były to
niestety niekorzystne wrażenia. Dobrze, że chwilowe.
Skład:
Agnieszka Bukowska - wokal, gitara;
Piotr Binkul - gitara basowa;
Jędrzej Webber – gitara;
Mateusz Remiszewski – perkusja (po raz ostatni)
All Them Witches
fot. revolvermag.com
Chyba nie mogę
określić się jakimś wielkim fanem zespołu. Na pewno nie byłem w stanie nucić,
tak jak niektórzy sympatycy, tekstów wszystkich piosenek, do twórczości
studyjnej mam stosunek dość sinusoidalny – część płyt podoba mi się bardzo,
inne zupełnie do mnie nie trafiają, a niektóre mają tak zwane „momenty” i
niewiele więcej. Jednak gra na żywo to już zupełnie inna historia. Bardzo
podoba mi się wydłużanie niektórych kompozycji, wspólne jammowanie muzyków,
ciekawe solówki. Niezmiennie imponuje mi też to, że Panów jest trzech, a
brzmią, jakby byli co najmniej kwintetem.
Podobne wrażenia
dało się odczuć również w Warszawie, zwłaszcza gdy cały koncert spędziło się za
ścianką, nie widząc muzyków… :P. Grupa starała się swoim setem objąć materiał z
każdego albumu, przy czym – co zrozumiałe – dominowały kompozycje z najnowszego
krążka ATW, ale także z wydanego w
2013 r. Lightning at the Door.
Szczęśliwie, oba albumy bardzo przypadły mi do gustu, zatem absolutnie nie
mogłem narzekać. Ciekawym urozmaiceniem był otwieracz w postaci Sabbathowego War Pigs, chociaż dość powiedzieć, że w
wersji All Them Witches ten kawałek nie błyszczy jakoś szczególnie. Co mnie
natomiast oczarowało? Jak już wspomniałem, wielkie brzmienie zespołu, bardzo
bogate i bardzo selektywne. Największy atut to chyba fantastyczne gitary…
piękne melodie, piękne solówki. Zespół też dość zręcznie żonglował klimatem,
umiejętnie przeplatając utwory ciężkie i dynamiczne z tymi bardziej spokojnymi.
Osobiście najbardziej do gustu przypadły mi kawałki nieco bardziej
blues-rockowe, jak Workhorse, Elk.Blood.Heart czy zwłaszcza długi i
leniwy Harvest Feast.
Minusy? Chyba
jednak trochę wokal, który na albumach jest często przetworzony, a w wersji na
żywo wypada trochę… zbyt zwyczajnie? To znaczy, nie można generalnie niczego
zarzucić, ale od zachwytów też byłbym daleki. Drugi mankament ma zaś charakter stricte marketingowy. Ceny merchu były
niestety absurdalnie wysokie (źli doradcy? wysoka marża klubu?), więc w toku
występu zaczęły pojawiać się przeceny. Ze swojej perspektywy pozostaje mi się
cieszyć, że w sprzedaży była jedynie najnowsza płyta (którą można spokojnie
nabyć w polskich sklepach za cenę o połowę niższą od oferowanej podczas
koncertu) oraz używane pałki perkusyjne, naciągi i koszulki, którymi zwyczajnie
nie byłem zainteresowany.
Skład:
Charles Michael Parks Jr. – wokal, gitara basowa,
instrumenta różne ;)
Ben McLeod - gitara
Robby Staebler – perkusja
Set:
War Pigs
Funeral for a Great Drunken Bird
3-5-7
Diamond
When God Comes Back
Harvest Feast
Workhorse
Charles William
Elk.Blood.Heart
Fishbelly 86 Onions
Alabaster
Rob's Dream
---
Blood and Sand / Milk and Endless Waters
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz