30 maja 2012

Szacun dla czarnego!


Pewnego dnia podczas spaceru natknęliśmy się z Ksardem na niezwykle rasistowski i stereotypowy billboard – Afroamerykanin ubrany w białe futerko, którego ciało zdobił pozłacany, błyszczący łańcuch. W dodatku niesmaczny podpis „Szacun dla czarnego!”. Obaj wybuchliśmy śmiechem, zaś mnie przez myśl przeszło, że zabawnie by było, gdyby Amerykanie zwrócili się do rządu polskiego z żądaniem przeprosin za jakieś ohydne aluzje co do prezydenta Obamy. Wbrew pozorom nie jesteśmy antysemitami, a USA wystosowując postulaty o powyższej treści wystawiłoby się na pośmiewisko świata, a może nawet całej Polski! Wszak na wspomnianym billboardzie jedynym afroamerykańskim elementem było czarne Frugo.

Niewiele później (chyba nawet tego samego dnia) Ksard opowiedział mi o „dokumencie” BBC, który w związku ze zbliżającym się Euro miał za zadanie przybliżyć Brytyjczykom obraz polskich i ukraińskich kibiców. Po zapoznaniu się z rzeczonym materiałem (który notabene otwierają derby Łodzi :P) doszedłem do przerażających wniosków – statystycznie rzecz biorąc powinienem już nie żyć, gdyż Polska to kraj rasistów, antysemitów i nazistów, zaś bijatyki, czy wręcz masowe masakry są tu na porządku dziennym. To smutne, ale przy tym „dziele” nawet „Mgła” wydaje się stosunkowo obiektywna (!). Na protesty ze strony Polaków Brytyjczycy krótko odpowiadają – społeczeństwo ma prawo wiedzieć o zagrożeniach jakie je czeka podczas Euro. Generalnie każdy Anglik zrobi lepiej, jeśli zostanie na Wyspie i obejrzy Mistrzostwa Europy w telewizji. Cóż, z punktu widzenia Polski może to i lepiej, angielscy kibice przecież też nie należą do najbardziej potulnych istot (jak stereotypizować to na całego, a co!). Kto wie, może Izba Lordów wpadnie na pomysł, żeby rozdać bilety terrorystom z Irlandii Północnej, a nuż Polacy ich wymordują i Królestwo odzyska swoje utracone tereny?

A propos terroryzmu i nazistów, wróćmy na chwilę do Barakistanu. Prezydent Obama dopuścił się czynu skandalicznego – użył sformułowania „Polish death camp”! Radosław Sikorski oburzony całą sytuacją zatweetował gdzie trzeba (wiedzieliście, że Pentagon ma Tweetera?), Donald Tusk też podobno jest zły…

Powyższe historie sprawiły, że zacząłem się zastanawiać nad stereotypami i przewrażliwieniem podmiotów, które pod owe stereotypy podpadają. Nie ukrywam, że początkowo miałem na celu odnieść się jedynie do kwestii „polskich obozów zagłady” i w gruncie rzeczy wykpić całe zamieszanie tym spowodowane, bo przecież to oczywisty skrót myślowy i w zasadzie większą gafą jest twierdzenie, że Amerykanie wyzwolili Auschwitz. Niemniej tuż przed zasiądnięciem do tworzenia niniejszego tekstu coś mnie tchnęło. To, że ja wiem, iż obozy były nazistowskie, a zwrot „polskie” ma wydźwięk geograficzny, to że Ty, drogi Czytelniku o tym wiesz, wreszcie to, że prezydent Obama zapewne to miał na myśli wcale nie oznacza, że jest to wiedza powszechna! Ba, skoro nawet istnieją na tej planecie HISTORYCY (!), którzy twierdzą, że Polacy mieli czynny udział w eksterminacji. Z pokorą muszę przyznać, że zbagatelizowałem tę kwestię w sposób absolutny i karygodny. Tu jednak  nie chodzi o przewrażliwienie Polaczków – to swego rodzaju walka o niewypaczanie historii, walka o to, żeby następne pokolenia nie miały powtórki z Katynia. No i chyba nie ma lepszego sposobu, by wpłynąć na masy, niż poprzez wytykanie błędów autorytetom.

PS: Jednak fakt tweetowania przez Radka Sikorskiego bawi niesamowicie :P

16 maja 2012

Najbardziej znienawidzona kapela świata?

Wbrew Waszym przypuszczeniom (drogie dwie, trzy osoby, które to czytają) niniejszy tekst nie będzie dotyczył żadnej mrocznej, heavymetalowej kapeli z piekła rodem, której sama nazwa wywołuje strach wśród emerytów, a której fani z namiętnością pożerają koty i punkowców (najchętniej żywcem). Nie padnie też nawet słowo o współczesnych kontrowersyjnych zespołach będących produktem MTv, Idola albo innego X-Factor (o nich można pisać elaboraty, a i tak nic odkrywczego tym nie przekazać), nic z tych rzeczy. Przedmiotem mojej twórczej frustracji jest zespół Winger, a w szczególności jego lider – Kip Winger.

Myślę, że sporej rzeszy nazwa „Winger” miała szansę obić się o uszy – a to ktoś miał okazję widzieć ich klipy w MTv (dotyczy to raczej tych starszych, pamiętających czasy świetności rzeczonej stacji), a to ktoś jest fanem zespołu Metallica i wie, że Lars nienawidzi(ł) Kipa, co uważniejsi widzowie arcyinteligentnej kreskówki Beavis & Butt-head mogli dostrzec, że sąsiad głównych bohaterów – Stewart – był wielkim fanem zespołu. Ci bardziej upośledzeni muzycznie mylą Wingera z zespołem Paula McCartneya Wings, niemniej wierzę, że jest to niewielki odsetek. Co ciekawe, śledząc różne zakątki Internetu odnoszę wrażenie, że mało kto miał okazję poznać muzykę Wingera. Śmiem twierdzić, iż składa się na to kilka innych czynników niż sama wartość twórczości Kipa i przyjaciół. 

Rok 1986 r. Niezbyt znany basista kontaktuje się za pośrednictwem Kane’a Robertsa z powracającym po dłuższej przerwie na scenę Alicem Cooperem. Gra w jednym lub dwóch utworach przeznaczonych na album Constrictor, przy okazji oświadcza Alicji, że jeśli potrzebuje basisty na trasę koncertową, to on jest dyspozycyjny. Stało się. Kip Winger wyruszył w trasę z Cooperem. Podczas koncertów był zawsze modnie ubrany, a sposób w jaki grał przyciągał uwagę widzów. Wtedy też poznał Paula Taylora, a niewiele później w jego głowie zrodził się pomysł założenia własnego zespołu. W czasie nagrywania kolejnego albumu Alice’a – Raise Your Fist And Yell – Kip skontaktował się z Rebem Beachem, który był już uznanym muzykiem sesyjnym. Obaj panowie, aby uniknąć odwlekania prac nad własnym materiałem, postanowili zawrzeć pakt o niewyjeżdżaniu w trasę (heroizm był wielki, albowiem Beach miał ofertę od Twisted Sister, a i Romeo Shock Rocka miał niedługo ruszyć w trasę).

Summa summarum zespół w składzie: Kip Winger (gitara basowa, wokal), Reb Beach (gitara), Paul Taylor (gitara, instrumenty klawiszowe) oraz Rod Morgenstein (perkusja) w 1988 r. wkroczył do studia (lub „studio” jeśli uznać, że wyraz ten się nie odmienia) i już pod koniec rzeczonego roku wydał swój debiutancki album. Krążek, jak i sam zespół początkowo miał nazywać się Sahara (wyraz ten widnieje nawet na okładce pierwszej płyty), jednak okazało się, ze już inna kapela posługuje się tą nazwą. Alice Cooper zasugerował Winger (jako, że uważał Kipa za serce nowopowstałej formacji). Sam Kip podchodził do tego pomysłu bardzo sceptycznie (tak przynajmniej twierdzi), jednak z braku czasu i pomysłu zdecydowano się właśnie na to, by wykorzystać nazwisko muzyka. Debiutancki krążek, stanowiący kwintesencję pudel metalu (gitarowe granie połączone zagłuszane przez keyboard, chwytliwe melodie, teksty o miłości i gwałceniu nastolatek), okazał się ogromnym sukcesem komercyjnym, Winger był stałym punktem programu w MTv, wypromowano hity pokroju Madaleine, Headed for a Heartbreak oraz Seventeen, a zespół wyruszył w trasę supportując takie zespoły jak Bad Company, Scorpions czy Bon Jovi.

Drugi album zespołu – In the Heart of the Young – wydany w 1990 r. utrzymany jest w zasadzie w tej samej stylistyce co debiut (no może teksty są mniej głupie). Po raz kolejny nasza ulubiona stacja muzyczna wywindowała hiciory (Miles Away, Can’t Get Enuff) na sam szczyt, a zespół grał u boku (tzn. jako support, ale tak się mówi, że u boku, co zwiększa prestiż) Kiss, ZZ Top oraz Extreme.

Paradoksalnie początek końca Wingera rozpoczął się w 1993 r., kiedy zespół (bez Paula Taylora, który postanowił poświecić się „piosenkopisarstwu”) wydał swój najlepszy (prywatna opinia – M.R.) album, czyli Pull. Krążek ten zdecydowanie odbiegał od poprzedników – zawierał o wiele cięższe, bardziej złożone kompozycje, w dodatku poruszające tematykę polityczno-społeczną. Niestety takie perełki jak Blind Revolution Mad, Junkyard Dog oraz Down Incognito nie miały szans się przebić. Na świecie zapanowała moda na grunge i do lamusa odeszły hair metalowe zespoły pokroju Wingera. Jakby tego było mało niespełna rok wcześniej Metallica w ramach promocji swojego „najlepszego” Czarnego Albumu wypuściła teledysk do swojej „najlepszej” piosenki Nothing Else Matters. W niniejszym wideoklipie można zaobserwować jak Lars Ulrich celuje do tarczy, którą stanowi zdjęcie głównego bohatera niniejszego tekstu. Mniej więcej od tej pory dla wielu fanów „najlepszego perkusisty świata” oraz samej Metalliki Winger to banda nieutalentowanych grajków a Kip to ciota nad cioty. Oliwy do ognia dolał Mike Judge, twórca sławnej i dziś kreskówki Beavis & Butt-head. W jednym z jej odcinków główni bohaterowie szydzili z teledysku do Seventeen, a ponadto ich sąsiad Stewart, który chciał być tak fajny jak B&B (nie mylić z Bold & the Beautiful) nosił koszulkę z logo Wingera – symbol lamerstwa. 


Zespół, zasilony przez Johna Rotha wyruszył w trasę koncertową, jednak w związku z malejącą popularnością tak samego Wingera, jak i gatunku, który sobą reprezentował kapela rozpadła się w 1994 r. Kip przeniósł się do Santa Fe, gdzie zbudował własne studio nagraniowe. Wydał trzy solowe płyty, komponował, aranżował, pisał oraz jak sam stwierdził „nauczył się od nowa jak tworzyć muzykę”. Reb Beach współpracował z Alicem Cooperem oraz zespołem Dokken. Rod Morgenstein i Paul Taylor pracowali jako muzycy sesyjni.

Rok 2001 przywrócił modę na pop metal, co oznaczało wielką szansę dla Wingera. Postanowiono ją wykorzystać. Zespół w pełnym, pięcioosobowym składzie nagrał jedną nową piosenkę, która została zamieszczona na składance The Very Best of Winger, a także wyruszył z Poison we wspólną trasę po USA i Kanadzie. W 2006 r. wydano album IV (w składzie Winger, Beach, Morgenstein, Roth i Cenk Eroglu – nie wiem kim jest ten pan, ale zagrał na gitarze i klawiszach, a nazywa się przednio!), a w 2009 r. album Karma (skład jw., ale bez Eroglu), który zdaniem Reba Beacha jest najlepszym albumem Wingera, a zdaniem Kipa mieszanką pierwszej płyty oraz Pull. Co by nie mówić o tych dwóch wydawnictwach (a jest to naprawdę dobry rock w dodatku z przekazem), to Winger już nigdy nie powrócił do łask i chyba już nigdy nie powróci… Trochę dziwi mnie to, że szerzące się „hejterstwo” trwa aż do dziś i to nie tylko wśród szarych obywateli. W 2008 r. Joe Elliot stwierdził, że Def Leppard nigdy nie zaprosiłby do wspólnej trasy tak gównianych zespołów (org. shite bands) jak Poison, Winger czy Warrant.

Pora kończyć. Niestety nawet po przelaniu myśli na monitor nie udało mi się rozwikłać zagadki, czy Winger po prostu nie miał szczęścia, czy to ja mam nienajlepszy gust muzyczny i dlatego podoba mi się twórczość tego zespołu. Niemniej ciekawym jest, czy gdyby Pull wyszło nieco wcześniej, to Winger byłby utożsamiany z czymś więcej, niż tylko z wesołym i pedalskim graniem o niczym. Na pewno nie bez znaczenia pozostaje oddziaływanie środowiska i mediów. Czy gdyby wspominany wyżej Stewart nosił koszulkę innego zespołu (choć Mike Judge stwierdził, że pracując nad wznowieniem serii B&B rozważał umieszczenie logo innego zespołu, jednak nic nie przebiło oryginału), to czy byłby on tak samo wyśmiewany? W końcu, czy tylu fanów Mety wyrażałoby się niepochlebnie o Kipie i zespole, gdyby nie incydent z rzutkami? Tego nie wiem.

Na koniec trochę hair metalu i coś z Pull ;)