20 czerwca 2019

Steve Lukather with Paul Rees - The Gospel According to Luke


Jeśli załącznik książki z częściową dyskografią artysty zajmuje 20 stron, to wiadomym jest, iż osoba ta ma wiele opowieści, którymi może się podzielić. Akurat w tym wypadku nie musiałem wertować twórczości, żeby o tym wiedzieć, jednak muzyczna droga Steve’a Lukathera – bo o nim tu mowa – jest naprawdę imponująca i gdyby zechciał opowiadać o każdej sesji, którą pamięta i w której brał udział, to wystarczyłoby materiału na dziesięć książek. Jednak 316 stron, które otrzymaliśmy jest i tak bardzo satysfakcjonujące i – co ważne – opowiada dzieje głównego bohatera od jego narodzin aż do 2018 r. (o ile się nie mylę, to ostatnim historycznym wydarzeniem opisanym w publikacji jest sławne „pojednanie” Luke’a z Bobbym Kimballem podczas NAMM w styczniu 2018 r.).

fot.: insidemusicast.com

Tych, którzy jednak nie wiedzą do końca kim jest Steve Lukather, informuję, że jest to amerykański gitarzysta, wokalista i kompozytor, najbardziej znany jako członek Toto (jedyny, który nie opuścił żadnego nagrania i koncertu grupy), z kolei Toto to ci od Africa, Rosanna i Hold the Line. Bardziej spłycić się nie da. Przy takim spłyceniu ktoś jest gotów pomyśleć, że omawiana książka również skupiać się będzie na Toto. Nic bardziej mylnego. Oprócz grania z Toto, Steve Lukather był również jednym z najbardziej rozchwytywanych muzyków sesyjnych (podobnie jak i jego koledzy z zespołu), jego dyskografia obejmuje współpracę z tak różnymi artystami, jak Boz Scaggs, Alice Cooper, Elton John, Olivia Newton-John, Cher, Michael Jackson, Cheap Trick, Chicago i… i tak mógłbym jeszcze długo. Jest zatem o czym pisać.

Dlatego też wydaje mi się, że The Gospel According to Luke nie jest wyłącznie pozycją dla fanów Toto bądź samego gitarzysty, ale dla fanów muzyki w ogóle. Oczywiście, główna narracja oparta jest o wydarzenia, które miały miejsce w Toto bądź pomiędzy aktywnościami Toto, jednak bardzo dużo miejsca poświęcono innym „pracom” Steve’a. Z tej książki Czytelnik ma szansę dowiedzieć się między innymi jak Luke spotkał Prince’a, jak powstawały albumy Thriller i HiStory Jacksona, dlaczego Eric Clapton jest obrażony na Luke’a, jak wyglądały koncerty z jego udziałem w ramach G3, jacy prywatnie są Beatlesi, co łączy Luke’a z Batmanem czy wreszcie co trzyma w domu Slash. A wszystko to okraszone typowym dla Lukathera poczuciem humoru. Paradoksalnie, to fani Toto mogą po lekturze tej książki czuć lekki niedosyt, jeśli weźmiemy pod uwagę, że najprawdopodobniej czytają oni wywiady ze Stevem. Naturalnie, w książce znajdziemy wszystko – od perypetii przed pierwszym albumem aż po XIV, z uwzględnieniem wszystkich roszad w składzie i ich przyczyn, pojawią się tam wzloty, upadki i tragedie, ale jeśli ktoś czytał zamieszczony na Ultimate Classic Rock przekrojowy wywiad z Lukatherem z okazji 35-lecia Toto… to w książce nie znajdzie o wiele więcej, może z wyjątkiem kilku dodatkowych anegdot i delikatnego zgłębienia niektórych wydarzeń.

Oprócz życia w trasie i w studiu nagraniowym, nie zabrakło również miejsca na historie z życia prywatnego, w tym oczywiście z dzieciństwa. Te pierwsze rozdziały opisujące dorastanie głównego bohatera biografii są zawsze ryzykowne, gdyż zbyt długie i szczegółowe opowieści, które w sposób naturalny rozczulają osobę, która wspomnieniami wraca do swojego dzieciństwa, dla czytelnika mogą być potwornie nudne. W The Gospel According to Luke udało się tego na szczęście uniknąć, pojawia się sporo ciekawych faktów, pominięto rzeczy, które nie miały żadnego znaczenia, a poza tym – jak mogło być nudno, skoro Steve muzykował sobie od siódmego roku życia, a jego kolegą z podwórka był Michael Landau?

Cieszy też, że cała książka jest wyważona w kwestii nastroju. Dominuje oczywiście typowy humor i styl Steve’a, jednak każdy, kto choć trochę zna historię zespołu Toto, ten doskonale wie, że grupa ta jest naznaczona tragediami, Steve nie szczędzi też szczegółów co do smutniejszych chwil ze swojego własnego życia, jednak o ile momentami można się wzruszyć, to jednak nie ma tu wielu pompatycznych słów i kilkunastu stron o tym, co główny bohater odczuwał w danym trudnym momencie. Są to raczej akapity, jest konkretnie, co osobiście uważam za duży plus. Bałem się bowiem, że pojawią się fragmenty niczym z książek lub filmów dokumentalnych, gdzie opisywano ostatnie chwile Freddiego Mercury’ego. Interesujące – owszem, ale czy potrzebne? No nie wiem.

Skoro już mowa o stylu, w jakim napisano książkę, to jeśli (słusznie) skojarzyliście współautora z brytyjskim dziennikarzem i w związku z tym obawiacie się, że amerykański gitarzysta będzie brzmiał w swojej autobiografii jak absolwent Oxfordu, to absolutnie nie musicie się martwić – Steve sam wskazał, że poświęcił mnóstwo czasu na to, żeby poprawić zbyt górnolotne i niepasujące do niego sformułowania tak, by Czytelnik miał wrażenie, że słucha samego Lukathera opowiadającego o swoim życiu (tak, nie zabrakło zatem również przekleństw). Przyznaję, że zabieg ten wypadł perfekcyjnie, przez cały czas czytania w głowie słyszałem głos Steve’a Lukathera.

Całkiem ciekawym dodatkiem do opowieści głównego bohatera jest także suplement zatytułowany „The Gospel According to David Paich”, gdzie współzałożyciel i klawiszowiec Toto odpowiada na kilka pytań dotyczących Luke’a i zespołu. Niby to tylko cztery strony stanowiące odpowiedzi na raptem dziewięć pytań, ale miło, że w ogóle coś takiego się pojawiło.

Na koniec szczypta goryczy. Mam bowiem drobny zarzut odnośnie do nieco zbyt asekuracyjnego podejścia do niektórych tematów. Wprawdzie już we wstępie zostało wyraźnie zaznaczone, że założeniem tej biografii nie jest wywołanie sensacji i zaognianie dawnych konfliktów, jednak kiedy czyta się ustępy, w których Luke krytykuje byłych kolegów z zespołu (głównie Kimballa, Fergiego Frederiksena i Jean-Michela Byrona), nie sposób się nie uśmiechnąć, gdy po fali krytyki pojawia się praktycznie zawsze „ale na jego obronę musze przyznać, że…”. Cóż, gdyby Lukather miał takie kompromisowe podejście dawniej, to kto wie – może Bobby nigdy nie wyleciałby z Toto? ;)

Jak już wspomniałem, The Gospel According to Luke nie jest książką wyłącznie dla fanów gitarzysty i grupy Toto (oni i tak wiedzą, że to pozycja obowiązkowa), ale także dla wszystkich miłośników muzyki oraz tego, co dzieje się za kulisami sesji nagraniowych i koncertów. Pozycja niestety nie jest dostępna w języku polskim, ale angielską wersję bez problemu można u nas dostać, nawet w rozsądnej cenie. Czy doczekamy się tłumaczenia? Szczerze wątpię (inna rzecz, że mam wrażenie, iż po polsku ta książka wiele straciłaby ze swojej lekkości i humoru). Pomimo swoistego renesansu Toto, dla szerokiej opinii publicznej ta grupa na zawsze pozostanie gośćmi od Hold the Line, Africa i Rosanna, a Steve Lukather tylko i wyłącznie gitarzystą zespołu. A jest i powinien być kimś znacznie, znacznie więcej.