O
Scream Makerze chciałem napisać już jakiś czas temu. Pierwszy raz po tym, jak
oczarowali mnie podczas Festiwalu Doładowanie (który również zahaczył o Lukę),
stanowiącym pretekst dla krótkiej trasy Paula Di’Anno. W tamtym czasie uznałem
jednak, że trochę nie wypada – bo jak tu pisać, że warszawski zespół pozostawił
w cieniu nie tylko pozostałe polskie kapele, ale także „gwiazdę” (chociaż
instrumentalnie występ byłego wokalisty Iron Maiden wypadł świetnie… może dlatego,
iż w składzie pojawili się m.in. muzycy Scream Makera?). Następnie
przymierzałem się do stworzenia recenzji albumu Livin’ in the Past, co spełzło
na niczym po zapoznaniu się z artykułem Bizona
(muzycznyzbawicielswiata.blogspot.com) – po prostu, nie pierwszy już raz
okazało się, iż mamy podobne zdanie i w zasadzie napisałbym prawie to samo (z
tą różnicą, że nie jestem na tyle stary, by w przeszłości słuchać kaset
Maidenów ;)). Dlatego też trzecie podejście, jakim był łódzki koncert Scream
Makera w roli headlinera wydaje się najlepszą okazją, by wreszcie o nich
napisać.
Jeśli miałbym opisać swoje
odczucia jednym słowem, to wyszło by dość kontrowersyjnie, gdyż to, co czuję (nawet
teraz) to zażenowanie. Nie, nie chodzi o poziom artystyczny, ale o bardzo niską
frekwencję. Wstydź się Łodzio… Osobiście chciałbym wierzyć, iż tak słaby wynik
motywowany jest w zasadzie brakiem promocji poza Facebookiem i oficjalną stroną
zespołu (co swoją drogą też jest niepokojące – w całym mieście nie widziałem
ani jednego plakatu, coś takiego jak strona Luki już od dawna nie istnieje,
pojawiały się problemy z zakupem biletów online), ale nie oszukujmy się –
Scream Maker nie jest pierwszym zespołem, który wyprzedaje inne miasta, a w
Łodzi boryka się ze zdecydowanym niżem. Jeszcze, żeby te bilety były bardzo
drogie… Zatem jeszcze raz – wstydź się Łodzio i – co ważniejsze – żałuj!
Szczęśliwie każdy z występujących
w niedzielę zespołów – z gwiazdą wieczoru na czele – podszedł do występu z
pełnym zaangażowaniem. Kto wie, czy nie większym niż zwykle, w każdym razie
sądzę, iż zgromadzona publiczność mogła naprawdę poczuć się doceniona.
Sam Scream Maker, pomimo zmian
personalnych, nic a nic nie stracił ze swojego fantastycznego brzmienia,
energia wręcz wylewała się ze sceny. Zespół grał ciężko, szybko, głośno oraz
efektownie i ani na chwilę nie zamierzał zwolnić. Gitarzyści Michał Wrona oraz
Łukasz Mackiewicz pokusili się nawet o mały „guitar duel” i choć generalnie nie
przepadam za tego typu instrumentalnymi onanizmami, to Panowie „walczyli”
krótko, treściwie, z humorem – akuratnie. Jednak perłą w koronie zespołu
pozostaje wokal Sebastiana Stodolaka, czapki z głów dla tego Pana, który nie
dość, że śpiewa wysoko i czysto (a w każdym razie moje niewytrawne ucho nie
było w stanie wychwycić fałszy), to jeszcze sprawia wrażenie, jakby prawie w
ogóle się przy tym nie męczył. Chyba najlepiej podsumował to mój kumpel (Boże,
muszę zacząć wymyślać własne bon moty i mieć własne opinie :P), który w Luce
usłyszał Screamów po raz pierwszy – „jakbym słyszał młodego Dickinsona”.
Zaznaczam przy tym, że nie jest to zarzut perfidnego plagiatorstwa, a jedynie
wyraz podziwu (zresztą zespół chyba nigdy nie krył się ze swoimi inspiracjami).
Z kolei w kwestii repertuaru, to
oprócz utworów z Livin’ in the Past oraz EP-ki We Are Not the Same, znalazło się
również miejsce dla paru kawałków z nadchodzącego krążka grupy (brzmią
smakowicie) oraz kilku coverów z repertuaru Ronniego Jamesa Dio (zarówno z
okresu solowej kariery wokalisty, jak i jego współpracy z grupami Rainbow oraz
Black Sabbath). Trzeba przyznać, że takie kawałki jak We Rock i The Mob Rules
idealnie wpasowują się w ogólny klimat występu i są świetnie zagrane (nieco na
swój sposób, lecz bez udziwnień uniemożliwiających rozpoznanie utworu ;)).
Niemniej jednak, moim zdecydowanym faworytem jest Cisza. Nie wiem czy dlatego,
że to jedyny znany mi utwór Scream Makera wykonywany po polsku, czy też po
prostu ta piosenka ma w sobie to mityczne „coś”.
Oprócz Scream Makera na scenie
Luki pojawił się także grający solidnego hard rocka Rooster z Łukowa (recenzja
ich debiutanckiego albumu TUTAJ) – panu wokaliście dziękuję za przyjemną
(przynajmniej z mojej perspektywy) rozmowę – oraz lokalny zespół Szaraki (cóż,
kompletnie nie moja stylistyka, ale trzeba przyznać, iż wierne rzesze fanów
bawiły się przednio ;)). Kruk niestety nie dotarł.
W każdym razie, jeśli jesteście
fanami soczystego, melodyjnego heavy metalu, to koncerty (i dokonania studyjne)
warszawskiego zespołu na pewno są godne polecenia – ból karku gwarantowany.
Łódź dziękuje. Łódź przeprasza.
Łódź ma nadzieję, że się nie zraziliście i jeszcze do nas wrócicie.
PS: Cóż, chyba zamiast relacji
koncertu wyszła mi połajanka mojego pięknego miasta… Pozostaje czekać na nowy
album Scream Makera i napisać recenzję przed Bizonem ;).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz