22 lutego 2017

Rival Sons - Progresja, 18.02.2017 r.

Pisanie relacji z koncertów nie jest rzeczą łatwą. O ile jeszcze jest to recenzja występu, w którym pojawiły się mankamenty, do których można się przyczepić, to nie jest wtedy tak źle - narzekanie leży w mojej naturze i z radością wylewałbym pomyje na te czy inne aspekty, które mnie rozdrażniły. Jednakże, gdy występ jest dobry albo - co gorsza ( ;) ) - bardzo dobry, wręcz wyśmienity... wtedy jest już trudno. Z tej prostej przyczyny, że osoby, które na koncercie były, przeżyły to samo i nie trzeba im wkładać do głowy i wlewać w serca słów zachwytu. Z kolei ci, którzy się na występie nie pojawili - im żadne słowa nie oddadzą emocji towarzyszących wydarzeniu. No ale skoro lubię pisać tego bloga i wiem, że poza spam-botami ktoś jeszcze na niego zagląda, to z chęcią podejmę się tego zadania. Lojalnie ostrzegam jednak przed wątkami onanistycznymi.

źródło: Go Ahead

Zespół Rival Sons powstał w 2009 r. w kalifornijskim Long Beach, gdzieś na Zachodnim Wybrzeżu Stanów Zjednoczonych Ameryki. Muzycy postanowili nawiązywać w swojej twórczości do klasycznego hardrockowego grania, nagrywać płyty i podbijać serca kolejnych rzesz fanów (tak przynajmniej wnioskuję). Z każdym kolejnym albumem - a jest ich już pięć - znajdowali się bliżej tego celu, aż wreszcie zostali zaproszeni przez Black Sabbath do wzięcia udziału w odbywającej się w 2016 r. i na początku 2017 r. trasie The End. Mam nadzieję, że dzięki temu trafili już do powszechnej świadomości fanów rocka całego świata. Zdecydowanie na to zasługują. Do Polski dotarli po raz piąty, jednak po raz pierwszy zagrali koncert w tak dużym klubie i przed tak wielką publicznością (oczywiście nie liczę tu supportowania Ozzy'ego i spółki w krakowskiej Tauron Arenie). I, co tu dużo pisać - pozamiatali.

Zespół był w fantastycznej... nie, przepraszam - fenomenalnej... wróć - FENOMENALNIE FANTASTYCZNEJ formie. Ostatni raz taki poziom zgrania i precyzji słyszałem chyba rok wcześniej na koncercie The Winery Dogs [KLIK]. I nic to, że tu i ówdzie trzeba było obniżyć tonację (czego, szczerze mówiąc, nawet nie usłyszałem, dopóki nie zwrócono mi na to uwagi) - Jay Buchanan wokalnie sprawował się świetnie, jednocześnie szalejąc na scenie i zachęcając publiczność do czynnego udziału w wykonywanych utworach. Niemniej jednak z "szołmeńskiego" punktu widzenia występ należał do niesamowitego Scotta Holidaya na gitarze (sprawia wrażenie urodzonego do bycia na scenie) oraz wodzireja wieczoru - Mike'a Mileya, który dokładał wszelkich starań, by nie zginąć za zestawem perkusyjnym. Oddział klawiszowo-basowy, choć nieco bardziej skupiony na swoich instrumentach, również zasługuje na słowa najwyższego uznania.

Polskich fanów rozpieszczono nie tylko świetnym wykonawstwem utworów, ale także przekrojową i wzbogaconą, w porównaniu do innych występów z trasy, setlistą. Zespół zagrał siedemnaście utworów (zwykle jest ich piętnaście). Obok nowości z krążka Hollow Bones (trzech) oraz takich faworytów jak Electric Man, Where I've Been czy zamykającego (niemal?) wszystkie koncerty Keep On Swinging, uświadczyliśmy także rzadko pojawiające się podczas trasy kompozycje Burn Down Los Angeles, Gypsy Heart (jeden z moich faworytów) oraz Belle Starr. Smakowicie. Oczywiście największe wrażenie robiły kawałki, które zostały rozbudowane względem swoich studyjnych odpowiedników, gdzie muzycy mogli trochę popłynąć i popisać się umiejętnościami, których im zdecydowanie nie brakuje. Wprawdzie w takich sytuacjach istnieje zagrożenie przesady, ale grupie Rival Sons udało się zachować właściwy umiar, a także zaangażować publiczność w chóralne śpiewy.

Jeśli już miałbym dołożyć odrobinę dziegciu do tej beczki niesamowitości, to chyba będzie nieco przesadzone solo Scotta Holidaya. O ile w poszczególnych utworach Scott robił na mnie niesamowite wrażenie, o tyle podczas jego indywidualnego popisu zacząłem się trochę nudzić i obawiać się, że za chwilę to wszystko przekształci się w każde solo pewnego kudłatego gitarzysty pewnego zespołu na Q (tam jeszcze był taki koleś, co go wszyscy znają z wąsa i żółtej kurtki). Na przeciwległym biegunie stawiam z kolei solo perkusyjne Michaela Mileya, o typowo zabawowo-partycypacyjnym charakterze. Jest to o tyle ciekawe, że zwykle nudzą mnie grzmocący gdzie popadnie (to oczywiście moja ignorancja) bębniarze - dobrym przykładem jest tu dla mnie nudne jak flaki z olejem solo Tommy'ego Clufetosa podczas koncertów Black Sabbath w ramach trasy 13 - nie zaś wyrafinowani wioślarze. Tym razem było inaczej, ale to drobnostka, która nie mogła w żaden sposób zepsuć tego świetnego, prawie dwugodzinnego koncertu. Poza tym mam świadomość, że moja opinia w zakresie solówki Holidaya będzie raczej odosobniona.

Dość ciekawym okazał się dobór artystów supportujących zespół. Nie były to bowiem, jak to zazwyczaj bywa, młode i mniej znane kapele. Rival Sons sięgnęli po DJ-a Howiego Pyro (prezentującego głównie rock 'n' rollowe kawałki) oraz poetę Derricka Browna. O kunszcie obu wykonawców nie śmiem się wypowiadać, gdyż zwyczajnie dzięki pewnemu znanemu przewoźnikowi z czerwonymi autobusami - nie wyrobiłem się na ich występy, lecz sami - drodzy Czytelnicy (te dwie-trzy osoby) - przyznacie, że koncept jest dość śmiały i "Teatro Fiasco" na plakacie nabiera sensu. Sam zespół miał pełną świadomość niekonwencjonalności tej formy, gdyż Jay Buchanan kilkukrotnie czuł się w obowiązku "wyjaśniać" wizję artystyczną. Czy formuła się sprawdziła? To już pytanie do osób, które doświadczyły wieczorku poetyckiego Browna (z tych Brownów? ;)) oraz setu DJ-skiego Pyro. Na podstawie nagrań dostępnych w Internecie mogę jedynie stwierdzić, że na pewno było to niecodzienne doświadczenie.

Jeśli miałbym opisać ten występ trzema słowami, to byłyby to: energia, energia i jeszcze raz energia. Ta wprost wylewała się ze ścian Progresji i udzielała się przez cały czas niemal 1,5 tysięcznej publiczności zgromadzonej w klubie, zachęcając do wspólnej fantastycznej zabawy (Nie liczę Januszy Rocka, którym aż ze sceny trzeba było zwracać uwagę, by nie okładali w amoku zebranych w okół siebie niewiast).

Reasumując - kto miał możliwość zobaczyć "Synów" w akcji, a nie był 18 lutego w Progresji, ten trochę trąba, o!

Skład:

Jay Buchanan - wokal
Scott Holiday - gitara
Dave Beste - bas
Michael Miley - perkusja
---
Todd Ögren-Brooks - instrumenty klawiszowe

Setlista:

  1. Hollow Bones Pt. 1
  2. Tied Up
  3. Thundering Voices
  4. Electric Man
  5. Secret
  6. Where I've Been
  7. Pressure and Time
  8. Burn Down Los Angeles
  9. Gypsy Heart
  10. Belle Starr
  11. Fade Out
  12. Tell Me Something
  13. Face of Light
  14. Torture
  15. Open My Eyes
  16. Hollow Bones Pt. 2
  17. Keep On Swinging
Fotorelacja u etatowego Muzycznego Zbawiciela Świata - KLIK
Relacja, autorstwa tegoż na Rockserwis.fm - KLIK


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz