4 lutego 2017

Greg Proops - The Smartest Book in the World

Kiedyś, dawno temu, gdy zakładałem tego niesamowicie poczytnego bloga (liczba wpisów nie sugeruje wprawdzie, że to aż tak dawno temu), postanowiłem, iż będzie to blog o wszystkim i o niczym, zawierający moje głębokie przemyślenia na rozmaite tematy. Szybko jednak okazało się, że zakładana głębia to raczej brodzik refleksji i jedyny temat, na który nie wstydzę się pisać, to ten związany z muzyką. Niemniej jednak te nieliczne wpisy z nią niezwiązane pozostały w odmętach Blogspota i nadal można je tu przeczytać (choć nie polecam – są straszne). To z kolei zmotywowało mnie do tego, by nakreślić kilka słów o książce, niebędącej biografią muzyka/zespołu, tematyką zaś tylko pobieżnie zahacza o rozmaite dźwięki.

Myślę, że nie potrafię pisać o książkach (o muzyce w sumie też nie, a jednak to robię, więc...) - o składni i stylu wiem tyle, ile nauczyłem się w szkole, niezamierzonych błędów ortograficznych nie spodziewam się znaleźć, z kolei poświęcając 80% czasu literaturze faktu, pewnie nie jestem aż tak oczytanym człowiekiem, by ferować jakiekolwiek oceny. Niemniej jednak dzieło, o którym chcę pisać nie jest typową pozycją literacką - to najbardziej błyskotliwa książka na świecie, pióra Grega Proopsa.




Proops to pochodzący z San Francisco komik, standupper oraz improwizator umiejętnie łączący brytyjski humor z absurdami związanymi z byciem obywatelem Stanów Zjednoczonych Ameryki. Poza tym miał przyjemność podkładać głos Boba w Bobie Budowniczym, czy też Fode’a w najgorszej części Gwiezdnych Wojen (chodzi oczywiście o Mroczne Widmo, które jednak darzę pewnym sentymentem).  Polska publiczność miała okazję poznać go jako jednego z regularnych „czwartych krzeseł” w amerykańskiej wersji programu Whose Line Is It Anyway?, na który dobre 10 lat temu nastąpił boom w polskich internetach… i mogę tylko żałować, iż oryginalna wersja brytyjska nie stała się u nas tak popularna – po pierwsze dlatego, że była o wiele mniej schematyczna i cenzurowana w porównaniu do amerykańskiej, a po drugie – Greg mógł tam w pełni błyszczeć, zaś jego słowne potyczki z gospodarzem Clivem Andersonem [KLIK] biją na głowę wszelkie batalie z Drew Careyem (głównie dlatego, że Clive to bardzo szybko reagujący facet o ciętym poczuciu humoru, zaś Drew… to Drew). Tak czy inaczej, Proops postanowił sprawdzić się w roli autora i tym sposobem w 2015 r. ukazała się książka „The Smartest Book in the World: A Lexicon of Literacy, A Rancorous Reportage, A Concise Curriculum of Cool” (tia...).


Sam podtytuł wyjaśnia już dość dużo, a jeśli znacie komediową „rutynę” Proopsa, to doskonale wiecie, jak może prezentować się zawartość. Pierwsze i najważniejsze zastrzeżenie – nie jest to biografia Grega, nie są to anegdoty z planu Whose Line Is It Anyway? (takie postaci jak Ryan Stiles, Jeff Davis, Drew Carey czy Dan Patterson pojawiają się wyłącznie w podziękowaniach), tak naprawdę nie jest to też do końca usystematyzowana książka… Jeśli zaczniecie czytać od strony 155, a potem otworzycie na 38., to w sumie nic strasznego się nie stanie.

Najkrócej rzecz ujmując, wydana w 2015 r. książka stanowi odzwierciedlenie podcastu, który Proops prowadzi od końca 2010 r. – The Smartest Man in the World – gdzie to Greg wymądrza się (a jakże!) na tematy, które go pasjonują. Wśród nich znajdują się – polityka, jaranie zioła, wódka, feminizm, historia, sztuka, literatura, film i muzyka i oczywiście baseball, w tym zwłaszcza pierwsze ligi afroamerykańskie, w tym zwłaszcza Satchel Paige. Na pierwszy rzut oka nie brzmi to pewnie zbyt zabawnie, sam autor często podkreśla w swoich wystąpieniach, że „to jedyny podcast komediowy, podczas którego publiczność się nie śmieje”, a oliwy do ognia dorzuca żona Grega – Jennifer Canaga – stwierdzeniami w stylu: „Twój ostatni podcast był inny niż dotychczasowe – był zabawny”. Oczywiście jest to tylko droczenie się z odbiorcą – połajanki Grega nawet przy najcięższym temacie wywołują śmiech, przynajmniej u mnie.

Dobrze, co zatem znajdziemy w tej najmądrzejszej publikacji na świecie? Jeśli nie jesteście obeznani z twórczością pisarza, to postanowił on przedstawić na początek podstawowe zasady, jakie będą obowiązywać na dalszych kartach księgi:
  1. Będzie historia starożytna;
  2. Będą filmy;
  3. Będzie Satchel Paige;
  4. Będzie poezja;
  5. Będzie muzyka;
  6. Nie będzie jęczybulstwa;
  7. Będzie sztuka;
  8. Będziemy pisać „Kobieta” przez wielkie „K”;
  9. Będą słowa;
  10. Będą książki;
  11. Będą dobre narkotyki i dobra zabawa;
Poza tym jeszcze wokabularz słów używanych i pożądanych (np. whatnot, kittens, manbag) oraz tych zakazanych (jak: epic, hipster, puke, poop). Zaopatrzeni w tę wiedzę możemy przystąpić do dość chaotycznej lektury.

Tak, chaotycznej. Wprawdzie pojawiają się stałe działy, jak „Filmy”, „Muzyka”, „Poezja”, „Dawno, dawno temu” czy „Baseball” oraz „Baseballowa drużyna złożona z…”, lecz tak naprawdę – może poza wstawkami o amerykańskim sporcie narodowym – nie układają się one w jakąś logiczną
i chronologiczną całość. Oczywiście zakładając, że nie zależy Wam na tym, by najpierw dowiedzieć się o geniuszu Boba Dylana, a dopiero potem o wyższości London Calling nad czymkolwiek co było przedtem i potem. Pierwszeństwo erotycznych przygód Aleksandra Macedońskiego pewnie też nie zostanie zburzone, jeśli akurat najpierw otworzą Wam się równie erotyczne i megalomańskie eskapady Juliusza Cezara. Skoro już o tym wszystkim mowa – właśnie się zorientowałem, że Czytelnicy nie zostali zaopatrzeni przez Jaśnie Autora w spis treści ;).

Podstawową zaletą dzieła Proopsa jest niewątpliwie lekkość serwowanych treści, podział na krótkie „rozdziały”, co pozwala czytać na krótszych bądź dłuższych dystansach w komunikacji miejskiej lub też podczas niekiedy ciężkich posiedzeń w miejscu, gdzie i król udaje się piechotą. The Smartest Book in the World idealnie sprawdza się w małych dawkach, w ramach przerwy, dla chwili relaksu. Ponadto Gregowi udało się doskonale przelać na papier styl swoich monologów – czytając, w głowie zawsze towarzyszył mi jego jakże charakterystyczny głos, a nawet intonacja oraz akcent. Wprawdzie są też tacy, którzy uznają to za wielką wadę, niemniej zakładam, że po tę pozycję sięgną raczej miłośnicy kunsztu autora, aniżeli zagorzali przeciwnicy. Osób neutralnie nastawionych też nie podejrzewałbym o zakup/wypożyczenie/ściągnięcie z otchłani internetów. Sama treść natomiast jest nie tylko ubrana w zabawną formę, ale potrafi także zaciekawić – zostałem zaintrygowany kilkoma tytułami filmów (gatunków wszelakich) oraz albumów (głównie soulowych), o których nigdy wcześniej nie słyszałem lub po które sam z siebie nie zdecydowałbym się sięgnąć. Równie dobrą robotę Greg uczynił snując krótkie dyktaryjki na temat Kobiet (wielkie „K”!) z różnych stron świata, warstw społecznych i epok, które walczyły o emancypację czy też w inny sposób zrewolucjonizowały świat, jak i w zakresie poezji oraz literatury. Na specjalne wyróżnieni zasługuje przedostatni dział – „Sztuka, którą chciałbym mieć jaja ukraść” (nie jestem przekonany co do poprawności językowej tego zdania). Nie tylko w humorystyczny sposób przedstawione zostały metody kradzieży i szanse powodzenia „misji”, ale także opisy samych dzieł sztuki podziałały na wyobraźnie i sprowokowały ich wyszukanie w odmętach sieci.


Nie obyło się oczywiście bez wad i rozczarowań. Moim zdaniem zawiodła część historyczna – nie dość, że Greg ograniczył się tylko do dwóch wstawek z tego działu (no chyba, że dodamy do tego historię baseballu), to jeszcze wybrał postaci, o których raczej dość sporo wiemy. Oczywiście rozumiem, że Aleksander Wielki i Cezar to jego ulubieńcy (w takim razie dlaczego nie ma osobnego wpisu, a jedynie krótka wzmianka, o Kleopatrze, którą Proops darzy olbrzymią sympatią) i zabawna lektura o nich dostarcza pewnej przyjemności, ale można było pokusić się o mniej oczywistych władców. Części poświęconych skutkom poszczególnych narkotyków oraz przepisom na drinki (do każdego potrzebne są tylko wódka, wiaderko z lodem i cytryny) też mogłoby równie dobrze nie być… i tak zajmują łącznie mniej więcej cztery strony. Kolejną siermięgą nie tylko dla polskiego, ale i europejskiego czytelnika są niewątpliwie niekończące się wersety o baseballu. Wprawdzie tło historyczno-rasowe jest bardzo ciekawe, lecz czytanie o wszystkich możliwych zawodnikach, pozycjach na których grali i technikach, którymi się posługiwali naprawdę nieco mija się z celem w sytuacji, gdy nie do końca masz pojęcie o regułach tego sportu. Podobnie sympatycznie się czyta „Baseballową drużynę złożoną z dyktatorów”, ale to trochę tak, jak oglądanie improwizacji, gdzie sugestią jest jakiś brytyjski serial, którego nie widziało się na oczy – uśmiejesz się, ale nie wyłapiesz niuansów. Greg sam przyznał, że sporo jest baseballu, ale nie zamierza za to przepraszać – to jego cholerna książka, on jest najmądrzejszym człowiekiem świata, poza tym to jego pasja, która zacieśniała jego więzi z ojcem. Love it or leave it! ;).

Właśnie, kaznodziejski ton, gramatyka stosowana przez Proopsa („goodest”) i miejscami wybór dość wysublimowanego, nieoczywistego słownictwa może zrazić potencjalnych czytelników. Jednak z drugiej strony – to jest właśnie cały urok Grega Proopsa. Spotkałem się też z zarzutami, że „co to za książka, skoro pisząc np. o Edgarze Allanie Poe autor ogranicza się do wprowadzenia na kilka linijek, a potem wkleja CAŁEGO Kruka?!”… cóż, The Smartest Book in the World to dość osobliwa i nieszablonowa pozycja, od siebie dodam tylko tyle, że w kilku miejscach wkład Grega sprowadza się do „XYZ (971 – 1028) – przeczytajcie ten uroczy wiersz tego cudownego autora…” ;).

Jak tylko The Smartest Book in the World pojawiła się na rynku, zacząłem sobie na nią mocno ostrzyć zęby, licząc, że uda mi się ją dostać w Polsce za jakieś rozsądne pieniądze. Kiedy wreszcie to się udało, sądziłem, że pochłonę ją całą w jeden dzień. Tak się jednak nie stało. Spodziewałem się lektury pełnych anegdot i przygód z życia jednego z moich ulubieńców scen komediowych. W zamian za to dostałem książkę o tym, co interesuje jednego z moich ulubieńców scen komediowych. Wszystko przyprawione niepowtarzalnym, dowcipnym stylem Autora. Nie do pożarcia przy jednym posiedzeniu, miejscami nie do końca porywająca, ale na pewno nierozczarowująca. Jeśli znacie i lubicie Proopdoga – do książki marsz. Jeżeli nie znacie – koniecznie nadróbcie. Nie lubicie – łorewaaa!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz