12 sierpnia 2016

No Sinner - Old Habits Die Hard

Ostatnio zaczęła mnie zastanawiać ilość naprawdę niezłych zespołów z szeroko zakreślonych meandrów rocka (w tym zwłaszcza blues rocka), gdzie na etacie wokalisty zatrudniona jest... wokalistka :).  Czy było tak zawsze, tylko mój konserwatywny wtedy umysł akceptujący w muzyce rockowej raptem cztery śpiewające panie, czy też jest to wysyp ostatniej dekady? Nie potrafię tego rozstrzygnąć, w każdym razie, jakiś czas temu natrafiłem na kolejną zapadającą w pamięć kapelę z kobiałką (Oberst © - Pe(ł/w)ne Kobiałki) o mocnym głosie za mikrofonem.


Tym razem padło na kanadyjski kwartet No Sinner dowodzony przez aktorkę i wokalistkę Colleen Rennison (niech o przywództwie świadczy fakt, że nazwa zespołu to palindrom nazwiska tej pani). Grupa zadebiutowała szerzej w 2014 r., albumem o wdzięcznej nazwie Boo Hoo Hoo (dwa lata wcześniej w Kanadzie ukazała się EP-ka o tym samym tytule), łącząca klasyczne rytmy w klimatach Chucka Berry'ego (utwór tytułowy) z brzmieniami stricte blues rockowymi (If Anything, September Moon) oraz współczesnym bezpośrednim rock 'n' rollem (Runnin'). W maju ukazał się ich drugi krążek - Old Habbits Die Hard, który można w skrócie opisać jako kontynuację, ale i rozwinięcie stylistyki zaprezentowanej na debiucie.

Zmiana jest nie tylko ilościowa (12 utworów i 50 minut w wersji podstawowej vs 9 utworów i 38 minut debiutu), ale co ważniejsze - także jakościowa. Wyraźnie słychać, że kompozycjom poświęcono więcej czasu, zarówno na etapie tworzenia oraz aranżowania, jak również produkcji, dzięki czemu cały krążek zyskuje brzmieniowo. Całość nadal jednak jest oparta na silnym, nieco zachrypniętym głosie Rennison oraz brudnej, energetycznej gitarze Erica Campbella, choć i sekcja rytmiczna Ian Browne (perkusja) - Matt Cimirand (bas) ma swoje wyróżniające momenty (ten drugi przede wszystkim w pędzącym Leadfoot).

To co najbardziej urzeka mnie na Old Habits Die Hard, to zręczne żonglowanie stylami, w których zespół czuje się bardzo dobrze. Krążek rozpoczyna wielka produkcja i potężne wokale All Woman, we wspomnianym Leadfoot wszystko przyspiesza i nabiera nuty szaleństwa, jednak już za chwilę zespół wchodzi w niemalże wakacyjne rytmy za sprawą utworu Tryin' oraz imprezowego rock 'n' rolla w Saturday Night (skojarzenia z wielkim hitem Eltona Johna są jak najbardziej trafne, uzasadnione i konieczne). Nie zabraknie też wycieczki do stojącego w klasycznym anglo-amerykańskim (oczywiście zadymionym) barze fortepianina (Hollow), czy też sięgnięcia do inspiracji gwiazdami młodego pokolenia w One More Time. Wszystko to doprawione porządną dozą bluesa i soulu. Jest w czym się zasłuchać, nie da się znudzić.

Warto również zauważyć, że od ostatniego krążka Kanadyjczycy stali się bardziej płodni (przy czym prym kompozytorski wiedzie Colleen). Oprócz podstawowej edycji, najnowszy album grupy ukazał się także w wersji deluxe, z trzema dodatkowymi utworami - przebojowym Wait, nieco leniwym I Know It's a Sin oraz bluesowym Slippin. Każdy z nich mógłby śmiało rywalizować o miejsce w "niebonusowym" zestawie. Zakładając, że oprócz tych 15 utworów powstało jeszcze kilka - jest naprawdę dobrze.

Wojciech Mann napisał o Old Habits Die Hard  "debiut trochę lepszy". Może i jest to pewne uproszczenie, w dodatku wyrwane z kontekstu brzmi trochę pejoratywnie, ale dobrze oddaje drogę, jaką zdecydował się obrać No Sinner - drogę ugruntowania i ulepszenia swojego stylu. Old Habits Die Hard nie zaskakuje bowiem niczym, czego byśmy już nie słyszeli na Boo Hoo Hoo. Z drugiej strony słychać, że zespół ma jeszcze sporo do zaoferowania oraz iż zwyczajnie rozwija się. A że w jednym określonym kierunku? Wydaje mi się, że w wypadku kanadyjskiej grupy jest to dobry ruch, który niewątpliwie spowoduje, że ich baza fanów raczej się utrzyma. Są zespoły, które zaryzykowały i czas dopiero pokaże, czy dobrze na tym wyszły... ale to już historia na inny wpis, który zresztą pojawi się niebawem ;).




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz