Nie spodziewałem się, że kiedyś
nadejdzie dzień, gdy zrecenzuję twórczość Dawida Podsiadło. Po pierwsze
dlatego, iż do tej pory ów pieśniarz kojarzył mi się wyłącznie z „Trójkątami i
Kwadratami”, w dodatku z wersji, która pojawiła się w reklamie Playa, aniżeli z
piosenki jako takiej. Po drugie, kiedy przesłuchałem tytułowy utwór z
debiutanckiego albumu Curly Heads – zespołu Dawida – doszedłem do wniosku, że
to i tak nie do końca moja bajka. Wychowany na twórczości Queen, w muzyce
zazwyczaj szukałem przestrzennego, eklektycznego brzmienia i bogatych aranżacji
(dotyczy Queen z lat ’70 ;)), niekoniecznie zaś surowego, garażowego indie
rocka, o którym zresztą mam znikome pojęcie. Myślałem zatem, że potencjalna
recenzja zakończy się na (pewnie błędnym) stwierdzeniu: „takie polskie, ubogie
Kings of Leon”. Jednak nie. W ramach dopełnienia procesu poznawczego
postanowiłem skonfrontować Ruby Dress
Skinny Dog z solowym albumem Podsiadły – Comfort and Happiness – i o ile ten pierwszy wysłuchałem z
przyjemnością, to w drugim próżno było szukać błogości i szczęścia, prawdę
mówiąc ledwo wytrwałem do końca.
35 minut podzielonych na 10
galopujących, opartych o brzmienie gitary kompozycji. W warstwie lirycznej
opowieści o młodzieńczej miłości i zawirowaniach, jakie się z nią wiążą. Tym w
skrócie jest Ruby Dress Skinny Dog.
Nie ma tu miejsca na przepych, zbyt wiele muzycznych ozdobników, jest brudno,
surowo, ekspresyjnie, czasami wręcz krzykliwie. W większej dawce taka pigułka
pewnie byłaby nie do przełknięcia, jednak te nieco ponad pół godziny sprawdza
się idealnie. Naturalnie muzyka zespołu z Dąbrowy Górniczej nie jest jakaś
szczególnie odkrywcza, wszystko to już gdzieś słyszeliśmy. Nie szkodzi – ważne,
że słychać potencjał, którego osobiście nie dopatrzyłem się w solowym dziele
Dawida.
Niewątpliwym atutem Curly Heads
jest wokal – pełen emocji, wyrazisty, idealnie oddający wyśpiewywane
(wykrzykiwane) słowa. Innymi słowy, zupełnie inny niż na Comfort and Happiness. Cieszy to, że o zranionym sercu można
zaśpiewać gniewnie, że nie zawsze trzeba iść w konwencję tkliwo-epickiej
ballady. Jeszcze lepiej, że brzmi to bardzo przekonująco. Całości dopełniają
ostre riffy, wyraźnie zainspirowane zarówno zespołami bardziej współczesnymi,
jak i rockiem lat ’70 i ’80. Nie oznacza to jednak, że bas i perkusja pełnią tu
wyłącznie tło dla tercetu Podsiadło-Bała-Szuliński. Wydaje się, że to właśnie
sekcja rytmiczna Skuta-Lis urozmaica krążek, np. przez wyprowadzoną na pierwszy
plan, zapadającą w pamięć linię basu w HouseCall,
czy też rock ‘n’ rollowy rytm Burning
Down, który przywodzi na myśl klasyczne kompozycje.
Niewielu solistów, którzy
odnieśli gigantyczny sukces zarzuciłoby karierę solową na rzecz swojego dawnego
zespołu. Tymczasem Dawid Podsiadło twierdzi, że udział w X-Factorze miał na
celu wyłącznie przyczynić się do wsparcia i wypromowania Curly Heads. Okazuje
się, że to dobry ruch nie tylko dla zespołu, ale chyba także dla wokalisty,
który wkrótce mógłby przepaść jako sezonowa gwiazda i to nawet nie z własnej
winy, co raczej za sprawą wspaniałego polskiego rynku muzycznego. Ja w każdym
razie trzymam kciuki za Curly Heads, mam nadzieję, że wkrótce w pełni wypracują
własny styl oraz nieco urozmaicą warstwę tekstową swoich kompozycji (ileż można
śpiewać o tym samym? ;)) i zajmą mocną pozycję pośród przedstawicieli muzyki
alternatywnej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz