10 stycznia 2015

Curly Heads - Ruby Dress Skinny Dog

Nie spodziewałem się, że kiedyś nadejdzie dzień, gdy zrecenzuję twórczość Dawida Podsiadło. Po pierwsze dlatego, iż do tej pory ów pieśniarz kojarzył mi się wyłącznie z „Trójkątami i Kwadratami”, w dodatku z wersji, która pojawiła się w reklamie Playa, aniżeli z piosenki jako takiej. Po drugie, kiedy przesłuchałem tytułowy utwór z debiutanckiego albumu Curly Heads – zespołu Dawida – doszedłem do wniosku, że to i tak nie do końca moja bajka. Wychowany na twórczości Queen, w muzyce zazwyczaj szukałem przestrzennego, eklektycznego brzmienia i bogatych aranżacji (dotyczy Queen z lat ’70 ;)), niekoniecznie zaś surowego, garażowego indie rocka, o którym zresztą mam znikome pojęcie. Myślałem zatem, że potencjalna recenzja zakończy się na (pewnie błędnym) stwierdzeniu: „takie polskie, ubogie Kings of Leon”. Jednak nie. W ramach dopełnienia procesu poznawczego postanowiłem skonfrontować Ruby Dress Skinny Dog z solowym albumem Podsiadły – Comfort and Happiness – i o ile ten pierwszy wysłuchałem z przyjemnością, to w drugim próżno było szukać błogości i szczęścia, prawdę mówiąc ledwo wytrwałem do końca.


35 minut podzielonych na 10 galopujących, opartych o brzmienie gitary kompozycji. W warstwie lirycznej opowieści o młodzieńczej miłości i zawirowaniach, jakie się z nią wiążą. Tym w skrócie jest Ruby Dress Skinny Dog. Nie ma tu miejsca na przepych, zbyt wiele muzycznych ozdobników, jest brudno, surowo, ekspresyjnie, czasami wręcz krzykliwie. W większej dawce taka pigułka pewnie byłaby nie do przełknięcia, jednak te nieco ponad pół godziny sprawdza się idealnie. Naturalnie muzyka zespołu z Dąbrowy Górniczej nie jest jakaś szczególnie odkrywcza, wszystko to już gdzieś słyszeliśmy. Nie szkodzi – ważne, że słychać potencjał, którego osobiście nie dopatrzyłem się w solowym dziele Dawida.

Niewątpliwym atutem Curly Heads jest wokal – pełen emocji, wyrazisty, idealnie oddający wyśpiewywane (wykrzykiwane) słowa. Innymi słowy, zupełnie inny niż na Comfort and Happiness. Cieszy to, że o zranionym sercu można zaśpiewać gniewnie, że nie zawsze trzeba iść w konwencję tkliwo-epickiej ballady. Jeszcze lepiej, że brzmi to bardzo przekonująco. Całości dopełniają ostre riffy, wyraźnie zainspirowane zarówno zespołami bardziej współczesnymi, jak i rockiem lat ’70 i ’80. Nie oznacza to jednak, że bas i perkusja pełnią tu wyłącznie tło dla tercetu Podsiadło-Bała-Szuliński. Wydaje się, że to właśnie sekcja rytmiczna Skuta-Lis urozmaica krążek, np. przez wyprowadzoną na pierwszy plan, zapadającą w pamięć linię basu w HouseCall, czy też rock ‘n’ rollowy rytm Burning Down, który przywodzi na myśl klasyczne kompozycje.

Niewielu solistów, którzy odnieśli gigantyczny sukces zarzuciłoby karierę solową na rzecz swojego dawnego zespołu. Tymczasem Dawid Podsiadło twierdzi, że udział w X-Factorze miał na celu wyłącznie przyczynić się do wsparcia i wypromowania Curly Heads. Okazuje się, że to dobry ruch nie tylko dla zespołu, ale chyba także dla wokalisty, który wkrótce mógłby przepaść jako sezonowa gwiazda i to nawet nie z własnej winy, co raczej za sprawą wspaniałego polskiego rynku muzycznego. Ja w każdym razie trzymam kciuki za Curly Heads, mam nadzieję, że wkrótce w pełni wypracują własny styl oraz nieco urozmaicą warstwę tekstową swoich kompozycji (ileż można śpiewać o tym samym? ;)) i zajmą mocną pozycję pośród przedstawicieli muzyki alternatywnej.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz