20 grudnia 2014

Howard Leese – Secret Weapon

Długo zastanawiałem się, jak rozpocząć niniejszą recenzję, bowiem pod palcami układały się słowa dość podobne do tych, które napisałem na początku opisu debiutanckiego krążka Nathana Easta [KLIK] – konsekwencje wydania albumu przez artystę, który do tej pory - przez miliony lat - był głównie „statystą” mogą być różne. O ile przy Nathanie (basiście) można było spodziewać się dosłownie wszystkiego, o tyle w wypadku, gdy gitarzysta Howard Leese – przez 22 lata stojący za plecami sióstr Wilson w zespole Heart oraz przez 10 lat stanowiący prawą rękę Paula Rodgersa w jego „solowym zespole” oraz nieco krócej lewą rękę Micka Ralphsa w zreformowanym Bad Company – zdecydował się wreszcie zarejestrować własny materiał, myśli powędrowały w jednym kierunku: „gitarowy onanizm”. Nic bardziej mylnego.


Okazało się bowiem, że krążek Leese’a nie jest typowym albumem nieśpiewającego gitarzysty. Znalazło się na nim miejsce dla wielu stylów – od hard rocka z nutką grunge’u (Alive Again, Hot to Cold) przez blues-rock (I’ve Been Living You) i jazz-fusion (33 West Street), aż po mocno radiowe ballady (Heal the Broken Hearted, The Vine). To dość eklektyczny album, składający się z 12 utworów, w tym pięciu instrumentalnych i jednego coveru.

Oczywiście spoiwem dla całej tej mieszaniny oraz tajną bronią całego projektu jest gitara Howarda. Niemniej jednak muzycy towarzyszący – Lynn Sorensen (bas; Paul Rodgers, Bad Company – a jakże), Jeff Kathan (perkusja) czy też zwłaszcza Mark Shulman (perkusja; ostatnio Cher) – również włożyli dużo serca w realizację tego albumu i nie stanowią wyłącznie tła dla popisów Leese’a, co mogło wyjść całemu krążkowi jedynie na dobre.

Były gitarzysta Heart nie podjął się zaśpiewania ani zgłoski na własnym krążku (chwała Innosowi!). Zamiast tego zaprosił do współpracy rozmaitych gości. Bardzo mnie cieszy, że oprócz mniej lub bardziej, ale jednak znanych artystów, takich jak Joe Lynn Turner (Deep Purple), Paul Rodgers, Jimi Jamison i „Duke Fame” (ktoś jeszcze pamięta Spinal Tap? ;)), Leese sięgnął także po mniej znane w Europie nazwiska – warto przy tym wspomnieć, że Deanna Johnston (głównie znana z programu RockStar: INXS), Keith St. John (Montrose, Burning Rain) czy Andrew Black (wokalista „atlanckiej” sceny muzycznej :P) w niczym nie odstają od swoich sławniejszych kolegów, a niektórych nawet przyćmiewają. Ponadto swój ślad zostawili również instrumentaliści – Keith Emerson (fortepianino w miniaturce French Quater) oraz Paul Reed Smith, który okazał się być nie tylko świetnym lutnikiem, ale i uzdolnionym gitarzystą (tworzą z Leesem piękny duet w 33 West Street).

Nie, nie będę udawał, że Secret Weapon to album idealny. Obok rzeczy naprawdę świetnych, jak Alive Again, I’ve Been Leavin’ You (brawo Andrew Black!), czy przebojowym i chyba zarazem moim ulubionym Hot to Cold (gdzie J. L. Turner i D. Johnston tworzą piękny duet wokalny), pojawiają się tez kawałki zbędne – French Quater (co z tego, że gra tam Emerson, skoro całość trwa 44 sekundy i z racji wyciszenia nie jest nawet wstępem do następnego utworu) lub zwyczajnie nudne – Heal the Broken Hearted (wybacz Paul ;_;), gdzie nawet główny motyw gitarowy wydaje się auto-zrzynką ze wstępu do Feel Like Makin’ Love, który Leese od ładnych paru lat gra na Rodgersowych koncertach. Rada’s Theme oraz Vermilion Border, pomimo nastrojowych melodii i naprawdę sympatycznych dla ucha gitar, również nie zapadają w pamięć. Natomiast nie do końca wiem, jak potraktować The Vine, którego każda sekunda brzmi jak potencjalny radiowy hit, zarówno w warstwie muzycznej, tekstowej i wokalnej. Myślę bowiem, że nieprzypadkowo właśnie ten utwór zaśpiewał Jimi Jamison ;). Jest w tym sporo sztampy i lukru, niemniej jednak ta konwencja przypadła mi do gustu. Poza tym kawałek ten jest i tak milion razy lepszy od czegokolwiek z krążka Kimball/Jamison, nad którym pewnie niedługo będę się pastwił :P.

Reasumując – warto. Choćby po to, żeby w pełni docenić kunszt Howarda Leese’a, którego w większości znamy z odgrywania w kółko tych samych przebojów Free i Bad Company oraz z intra do Barracuda. Poza tym to naprawdę ciekawa, różnorodna płyta, której można posłuchać z nieskrywaną przyjemnością (o ile słuchacz oczekuje melodii, a nie gitarowych onanizmów).


PS: Czytajcie Rock Axxess [KLIK], niech fakt, że zostałem tam opublikowany świadczy o wysokim poziomie tego fantastycznego rock-stylowego magazynu (nadal nie wiem, co oznacza ten termin, ale brzmi świetnie!) !!!!111oneone!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz