11
listopada 2011 r. Black Sabbath się zjednoczył. 2 lutego 2012 r. Black Sabbath
wyrzucił ze składu Billa Warda, czym zrujnowano marzenia fanów na zobaczenie po
raz ostatni (dla niektórych po raz pierwszy i ostatni) oryginalnego składu
grupy. Pomimo kontrowersji finansowych, o których wspominał w tamtym czasie
Bill, Książę Ciemności stwierdził, że głównym powodem takiej, a nie innej
decyzji był kompletny brak formy perkusisty. Pamiętam, że pomyślałem sobie
wtedy coś w stylu: „bo Ty zaiste jesteś w fantastycznej formie -.-‘” (tak, taką
minę zrobiłem :P). Swojego sarkazmu pożałowałem 11 czerwca 2014 r. w Atlas
Arenie…
Z
racji świetnej organizacji Impact Festu (o czym niżej), postanowiliśmy
skorzystać z dobrodziejstw napitkowo-spożywczych jakie oferuje przepiękne
miasto Łódź i pokazać się w Atlas Arenie tuż przed Black Sabbath (posiadanie
biletów dla plebsu też zrobiło swoje. Swoją droga współczuję ludziom, którzy
kupili bilety na GC i stali jakieś dwa metry przede mną, czyli nadal trzysta
kilometrów od sceny). Dlatego też nie mogę napisać jak świetnie poradził sobie
Paweł Małaszyński i inne nołnejmy grające tamtego dnia.
Myślę,
że o ile setlistą mało kto był zaskoczony, o tyle bełkot Ozzy’ego zza kulis
oraz pierwsze syreny War Pigs na jakieś 10 minut przed planowanym rozpoczęciem
koncertu po prostu musiały zrobić niesamowite wrażenie. Wiem, że na mnie
zrobiły, dreszczyk emocji czułem na całym ciele. I oto w chwilę później
pojawili się ONI… i byli niesamowici, dwie godziny minęły jak z bicza strzelił.
Ozzy
Osbourne – Książę Ciemności. Wydawać by się mogło, że dziś już raczej
karykaturalny, ale jednak nie do końca. Poza sceną to już w zasadzie wrak
człowieka, jednak na niej – wciąż dzielnie drobi kroczki i budzi grozę (chyba,
że akurat „kuka” do mikrofonu :P). Mało tego, w Łodzi nawet śpiewał dobrze…
oczywiście jak na swoje możliwości. To było naprawdę niesamowite, zupełnie jak
podróż w czasie do lat ’70. Nawet stylistyka utworów z „Trzynastki” w żaden
sposób nie zdradzała, że nagrano je raptem rok wcześniej. Jedyne co u Ozza
mogło drażnić, to „szołmeńska” jego strona. Po pięćdziesiątym „I can’t fuckin’ hear you”,
„Let me see your fucking hands”, „Louder!” I
“Let’s get crazy” w ciągu dwóch utworów chciało mi się śmiać, jednak po
dwusetnym takim okrzyku po trzecim utworze zacząłem się powoli załamywać. „Kukanie”
dobiło wieko trumny xD. To właśnie ten element artystycznej karykatury
Osbourne’a. Z drugiej strony… wszystkie te teksty przewidziałem i miałem
świadomość, iż będą nieodłączną częścią występu. Gdyby ich zabrakło, to może
nie byłbym rozczarowany, ale na pewno zaskoczony ;).
Geezer
Butler. Oaza spokoju i profesjonalista w każdym calu. Solo przed N.I.B. było
drugim (po utworze Black Sabbath) prawdziwie ciarogennym doznaniem. W
pozostałych kawałkach wieczoru bas także dudnił aż miło. Poza tym jego wyraz
twarzy Bustera Keatona w połączeniu z różowym ręczniczkiem na zakończenie
koncertu bardzo mnie ubawił ;).
Tony
„Iron Man” Iommi. Słysząc jego grę na żywo utwierdziłem się w przekonaniu, że
jest on BOGIEM ciężkiego grania. Podziwiam to, z jaką łatwością spod jego
palców wychodziły te wszystkie mięsiste riffy i solówki. Naprawdę… wow, nawet
Ozzy bił mu pokłony. Większy zachwyt wzbudziło we mnie tylko to, że po dwóch
godzinach w skórzanym płaszczu nawet się nie spocił :P. W dodatku Iommi okazał
się być totalnym przeciwieństwem Geezera, co i rusz posyłając w stronę
publiczności uśmiechy i pełne aprobaty spojrzenia dla naszego „going fucking
crazy” ;). Widać, iż Tony chyba do końca nie wierzył w ten reunion i bardzo
cieszy się z tego, że stan zdrowia pozwala mu koncertować. Z kolei urocze
machanie podczas ukłonów już totalnie gryzło się z mrokiem Black Sabbath.
Tommy
Clufetos. Cóż mogę napisać. Godnie zastępował Erica Singera w składzie Alice’a
Coopera, skąd potem czmychnął do Ozzy’ego, więc był raczej naturalnym wyborem.
Spisał się, choć osobiście wolę chyba styl Brada Wilka. W każdym razie – spisał
się rewelacyjnie, chociaż jego solo było zbyt długie i nudne zarazem.
Cała
czwórka stworzyła idealną mieszankę, pięknie udowadniając, że Black Sabbath
zasługują na miano ojców metalu. Pomimo tego, że setlista w zasadzie niezmienna
od 1998 r. (poza kawałkami z „13” oczywiście), to zawierała chyba wszystko to,
co „powinna” zawierać. Osobiście zabrakło mi The Wizard (no i oczywiście paru
kawałków z Heaven and Hell, The Mob Rules i Headless Cross, ale takich cudów
niestety nie ma).
fot.: Dagmara Szymańska
Na
koniec słowa ubolewania, głównie na temat samego „festiwalu”. Mam nadzieję, że
w przyszłym roku Live Nation przemyśli nieco lepiej sprawy organizacyjne oraz
nieco wcześniej zbierze zespoły na Impact Fest, a nie stworzy dwudniowy
festiwal, tylko dlatego, że głównym gwiazdom zbiegły się terminy. Z całym
szacunkiem dla pozostałych zespołów występujących przed Black Sabbath
(zwłaszcza) i Aerosmith, ale gdzie Majdan, gdzie Krym (czy jakoś tak)?
Ozzy w
pewnym momencie zapytał, czy chcielibyśmy, żeby przyjechali za rok. Było by
zdecydowanie cudownie, choć oczywiście mam wrażenie, że to czcze gadanie i
absolutnie nie wierzę w to, że wrócą. Z drugiej strony, po tym jak przegapiłem
Pragę z Dio, nie wierzyłem, że kiedykolwiek zobaczę ich na żywo… :)
PS: Buziaczki dla PJ-a i
Warszawki i Dębico-Wrocławia (wszystkich i każdego z osobna) :*.
PS2: Szkoda, że nie zjawił się Tony Martin... albo hologram z Dio... albo riff z Heaven and Hell, który chociaż uhonorowałby Ronniego.
Setlista:
01. War Pigs
02. Into the Void
03. Under the Sun/Every Day Comes and Goes
04. Snowblind
05. Age of Reason
06. Black Sabbath
07. Behind the Wall of Sleep
08. N.I.B.
09. End of the Beginning
10. Fairies Wear Boots
11. Rat Salad/Supernaut (excerpt)/Drum Solo
12. Iron Man
13. God Is Dead?
14. Dirty Women
15. Children of the Grave
----
16. Sabbath Bloody Sabbath (intro)/Paranoid
Personel:
Ozzy Osbourne - wokal, he can't fuckin' hear you!
Tony Iommi - gitara
Geezer Butler - gitara basowa
Tommy Clufetos - perkusja
---
Adam Wakeman - instrumenty klawiszowe, gitara rytmiczna (poza sceną)
---
Adam Wakeman - instrumenty klawiszowe, gitara rytmiczna (poza sceną)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz