26 października 2020

Blue Öyster Cult – The Symbol Remains

Studyjny powrót Blue Öyster Cult od chwili jego zapowiedzenia był zarazem czymś, czego nie mogłem się doczekać, jak i również stanowił źródło dość dużych obaw. Myślę, że wszyscy wiemy, jak to bywa z powrotami (większość z nich, w najlepszym wypadku, przechodzi bez echa), a dodatkowo w ostatnich latach forma Erika Blooma pozostawiała wiele do życzenia. Poza tym ewidentnie ciągnący zespół w XXI wieku Richie Castellano nigdy nie był moim faworytem. Tak czy inaczej, chcąc nie chcą, 9 października 2020 r. ukazał się 15. studyjny album Cultów – „The Symbol Remains”.


Panowie postanowili zaserwować słuchaczom 14 trwających nieco ponad godzinę utworów. Dla mnie taki czas trwania albumu jest oczywiście zbyt długi, osobiście najprzyjemniej słucha mi się klasycznych 40 – 45 minutowych krążków. Z drugiej jednak strony rozumiem, że po 19-letniej przerwie Muzycy chcieli zaprezentować jak najwięcej świeżego materiału, tym bardziej, że tylko pierwotnie opublikowany w 2015 r. przez Bucka Dharmę „Fight” pochodzi z jawnego recyklingu ("Nightmare Epiphany" i "Secret Road" istniały w wersjach demo Bucka z końca lat '80.). Pozostałe utwory to w pełni premierowy materiał. Kolejna sprawa – nie jestem wśród tych kilkunastu utworów wskazać ewidentnego zapychacza, co już samo w sobie jest dobrym zwiastunem.

Tak jak już wspomniałem, najbardziej zastanawiała mnie forma wokalna nominalnego głównego wokalisty BÖC, czyli Erika Blooma. Zespół chyba też wziął to pod uwagę, bowiem Bloom pojawia się w pięciu utworach, wprawdzie tych najbardziej hard-rockowych i progresywnych („That Was Me”, „Edge of the World”, „Stand and Fight”, „There’s a Crime” oraz „The Alchemist”), ale jednak. Podkreślić przy tym niemniej trzeba, że nawet w czasach klasycznego składu zespołu, wszyscy jego członkowie w mniejszym lub większym stopniu udzielali się wokalnie i nie było niczym nadzwyczajnym to, że Bloom pojawiał się np. w połowie piosenek. Cieszy też to, że w zaśpiewanych przez siebie utworach Eric wypada naprawdę dobrze i szczęśliwie można było zrezygnować ze zbyt drastycznych sztuczek produkcyjnych mających na celu podrasowanie wokalu, co niestety ma ostatnio często miejsce na albumach dinozaurów (tu przede wszystkim na myśl przychodzi Ozzy Osbourne i jego „Ordinary Man”). Zwłaszcza nastrojowo, między innymi dzięki wokalowi, wypada „The Alchemist”, ale również „That Was Me” czy „Stand and Fight” przywodzą na myśl rockery z czasów dwóch poprzednich krążków formacji. Oprócz tego wynik 5 na 14 utworów tym bardziej nie jest zły w sytuacji, gdy na „The Symbol Remains” mamy trzech wokalistów.

Drugim z nich oczywiście jest Donald „Buck Dharma” Roeser, któremu dla odmiany delikatny, nieco melancholijny głos nie zmienił się od 40 lat i którego możemy usłyszeć w sześciu typowych dla Bucka Dharmy utworach – tych bardziej przebojowych i melodyjnych („Box in My Head”, „Nightmare Epiphany”, „Florida Man”), nastrojowych („Secret Road”) oraz tych bardziej z przymrużeniem oka („Train True (Lennie’s Song” i „Fight”).

Trzecim wokalistą jest Richie Castellano i tu (oczywiście) mam mały zgrzyt. Z jednej strony oczywiście rozumiem, że „The Symbol Remains” stanowi odzwierciedlenie aktualnego składu personalnego Blue Öyster Cult, a i podczas koncertów Richie ma coraz więcej do zaśpiewania, ale naprawdę nie jestem fanem barwy p. Castellano, która leży trochę pomiędzy Bloomem i Dharmą. Fakt, nie wyobrażam sobie Bucka w żadnej z trzech piosenek śpiewanych przez Richiego, a i pewnie Bloom mógłby ich nie pociągnąć i pewnie między innymi stąd trzeci wokal, ale niestety – utwory zaśpiewane przez Castellano nie brzmią mi do końca jak Blue Öyster Cult. „Tainted Blood” i „The Machine” brzmią dla mnie jak współcześnie wyprodukowane dowolne przeboje klasy B z lat ’80. (zwłaszcza ten pierwszy), a „The Return of St. Cecilia” traci cały urok nawiązania do początków działalności grupy.

Niemniej przy całej prezentowanej od lat niechęci do Richiego Castellano, nie mogę mu odmówić oddania całego serducha na rzecz Blue Öyster Cult. Jestem przekonany, że bez niego zespół nie przetrwałby w XXI wieku, nie mówiąc już o wydaniu krążka po prawie 20 latach przerwy. Castellano nie tylko wyprodukował ten album (i tu nie mam żadnych zarzutów, wszystko jest na swoim miejscu, brzmi nowocześnie, ale bez przesadnych i niepotrzebnych bajerów), ale także jest autorem bądź współautorem połowy krążka. Teledyski ilustrujące single to również jego dzieło i nawet jeśli miejscami wyglądają jak dzieła stworzone w Windows Movie Maker, to przynajmniej są w ogóle i są czymś więcej niż zwykły „performance video”, a to w dobie pandemii się chwali ;).

Co do samych kompozycji, to mamy istny miszmasz, co zresztą zdarzało się także na wcześniejszych albumach zespołu i osobiście wcale mi nie przeszkadza. Bardzo przyjemne jest to, że o ile brzmieniowo i produkcyjnie najbliżej „The Symbol Remains” jest do dwóch ostatnich krążków Blue Öyster Cult, czyli „Heaven Forbid” i „Curse of the Hidden Mirror”, a takie utwory jak „That Was Me” czy „Stand and Fight” mogłyby śmiało pochodzić z tych samych sesji co „See You in Black”, zaś nostalgiczny „Secret Road” świetnie odnalazłby się w klimacie krążka z 2001 r., to można doszukać się wielu ukłonów w stronę przeszłości zespołu. I tak, tytułem przykładów, ogólny rytm i brzmienie klawiszy w „Nightmare Epiphany” przywodzi mi na myśl album „Mirrors” i kawałki pokroju „Dr. Music” czy „Lonely Teardrops”, zaś „The Alchemist” – mój zdecydowany faworyt na albumie (do tego stopnia, że jeśli „The Symbol Remains” miał z jakiegoś powodu powstać, to choćby dla tego kawałka) – to oczywisty następca „Astronomy” z krążka „Secret Treaties”, choć może ogólną atmosferą pasowałby bardziej do jego późniejszej wersji znanej z „Imaginos” (ogółem pasowałby do całego „Imaginos”). Z kolei „The Return of St. Cecilia” to oczywiste nawiązanie do pierwszych sesji zespołu, jeszcze pod nazwami Soft White Underbelly i Stalk–Forrest Group, podczas których zarejestrowano utwór „St. Cecillia”. Tym większa szkoda, że głównym wokalistą w tej akurat piosence jest Richie Castellano, co trochę odbiera jej magii, gdyż chórki są bardzo w stylu prehistorycznego BÖC.

Na koniec warto wspomnieć o kilku gościnnych występach. Z punktu widzenia fanów grupy najistotniejszy jest udział Alberta Boucharda, który w „That Was Me” zaśpiewał w chórkach, zagrał na instrumentach perkusyjnych oraz chwycił za legendarny cowbell ;). Wprawdzie już wcześniej Albertowi zdarzało się dzielić scenę z tzw. „Twö Oyster Cult”, ale myślę, że pojawienie się na studyjnej płycie zespołu ostatecznie pieczętuje pojednanie Muzyków. Aż szkoda, że nie pojawił się przy okazji Joe Bouchard, a nieodżałowany Allen Lanier nie dożył prac nad „The Symbol Remains” (niech o jego talencie świadczy to, że partie klawiszowe na płycie grają aż cztery osoby – Eric, Richie, Buck i muzyk sesyjny Andy Ascolese) – wtedy otrzymalibyśmy prawdziwy reunion. Drugim „Cultowym” gościem jest Kasim Sulton, w latach 2012 – 2017 basista zespołu, który na najnowszym albumie zaśpiewał w chórkach do „The Return of St. Cecillia” i „There’s a Crime”. „The Symbol Remains” to także powrót tekściarzy zespołu – pisarzy Johna Shirleya i Richarda Meltzera.

Blue Öyster Cult zaliczył naprawdę udany powrót. Wydaje mi się, że fani grupy nie powinni czuć się zawiedzeni, a i osoby znające wyłącznie (Don’t Fear) The Reaper powinny znaleźć dla siebie coś ciekawego. Oczywiście, nie jest to na pewno poziom ich największych albumów jak „Secret Treaties”, „Agents of Fortune” czy „Fire of Unknown Origin”, ale utrzymany został dobry poziom krążków z przełomu wieków, co po 19-letniej przerwie wcale nie było takie oczywiste.


01. That Was Me

02. Box In My Head

03. Tainted Blood

04. Nightmare Epiphany

05. Edge Of The World

06. The Machine

07. Train True (Lennie’s Song)

08. The Return Of St. Cecilia

09. Stand And Fight

10. Florida Man

11. The Alchemist

12. Secret Road

13. There’s A Crime

14. Fight


Skład:

Eric Bloom – wokal, gitary, instrumenty klawiszowe

Donald „Buck Dharma” Roeser – wokal, gitary, instrumenty klawiszowe, programowanie

Richie Castellano – wokal, gitary, instrumenty klawiszowe, programowanie

Danny Miranda - gitara basowa, wokal wspierający

Jules Radino – perkusja, instrumenty perkusyjne, wokal wspierający




1 komentarz:

  1. Dla mnie to też bardzo udana płyta a The Alchemist jest świetny! Własnie ten kawałek najbardziej mi wpadł w ucho.

    OdpowiedzUsuń