Od czasów wydawnictwa Meliora, które ukazało się w sierpniu
2015 r., w Kościele pod wezwaniem Ducha miało miejsce wiele wydarzeń – nasz zaprzyjaźniony
Kler zdobył nagrodę Grammy, odbył kilka znakomicie przyjętych tras koncertowych
oraz wreszcie ugruntował pozycję Papy Emeritusa III jako gwiazdy pop (EP-ka
Popestar). Sielanka skończyła się pod koniec września 2017 r., kiedy to
arbitralną decyzją Papy Emeritusa Nihil najbardziej przebojowy z Papieży „został
abdykowany”. Kilka miesięcy po ustąpieniu „Trójki”, świat obiegł debiutancki
album koncertowy grupy – Ceremony and
Devotion. Niemniej jednak, brak Głowy Kościoła sprawił, że wydanie szumnie
zapowiadanego „mrocznego następcy Meliory”
stanęło pod poważnym znakiem zapytania.
Tyle oczywiście z Ghostowej „fabuły”,
rzeczywistość jest o wiele bardziej przykra. Na początku 2017 r. część
nie-tak-już-znowu-bezimiennych guli pozwała Tobias Forge’a o tantiemy,
zdradzając tym samym tajemnicę poliszynela o tym, kto pod różnymi postaciami
staje za mikrofonem Ghosta. Sprawa
jest mocno medialna, Forge nie wypada w ramach niej najlepiej, niemniej jednak
karawana jedzie dalej. 1 czerwca 2018 r. ukazał się długo oczekiwany czwarty album…
hmm… grupy? – Prequelle.
fot.: materiały prasowe
Za sterami Bezimiennych Guli stanął Kardynał
Copia (co w z różnych języków można tłumaczyć jako – zgadliście – „kopia” lub „błąd”),
który pomimo krytyki dla poczynań Papy Emeritusa III i w dodatku nieposiadający
więzów krwi z poprzednimi Papieżami, zdaje się reprezentować dokładnie taki sam
typ osobowościowy, co jego poprzednik, a także posiadać podobne zamiłowania do
lżejszych brzmień i fortepianina jako takiego. Zamiłowanie to znalazło już
odzwierciedlenie w scenicznej odsłonie Ghosta, pojawieniem się dodatkowego
stanowiska klawiszowego.
Zgodnie z zapowiedziami, Prequelle miał być cięższym i
mroczniejszym albumem niż przebojowa Meliora.
Nie dajcie się jednak zwieść – na próżno oczekiwać tu powrotu do brzmień z
dwóch pierwszych krążków. Osobiście nie jestem też przekonany co do zwiększenia
ciężaru względem poprzedniczki. Wprawdzie najnowsza płyta Ghosta tematycznie nawiązuje
do Plagi i Czarnej Śmierci, miota się między zagadnieniami pamiętania śmierci a
chwytaniem dnia, jednak granice pastiszu i popu zostały radykalnie przesunięte
względem tego, co mogliśmy usłyszeć na krążku z 2015 r.
Zacznę od pochwał. Można było
spodziewać się, że w związku ze sporem z muzykami, którzy przez wiele lat
współtworzyli brzmienie i image Ghosta, w przypadku Prequelle najbardziej ucierpi sfera muzyczna. Absolutnie tak nie
jest. Zarówno produkcja, jak i warstwa instrumentalna, z wykorzystaniem
orkiestracji i klawiszy wypada wybornie (być może w żywiołowych utworach gitary
tworzą trochę zbyt dużą ścianę dźwięku). Prawdę powiedziawszy, jestem skłonny
stwierdzić, że dwa utwory instrumentalne – Miasma
(gdzie na saksofonie debiutuje Papa Nihil) oraz Helvetesfönster błyszczą najbardziej, świetnie łącząc elektronikę z
żywymi instrumentami, czym przywodzą mi na myśl twórczość innych Szwedów –
Machinae Supremacy. Fajnie też wypadło intro Ashes, w którym cytowana jest
znana dziecięca rymowanka Ring a Ring o' Roses, a wokalnie udziela się córka
Tobiasa, Minou Forge. Zazwyczaj dobrze wypadają również utwory sticte rockowe,
jak pierwszy singiel Rats czy
pokręcony Faith. Z drugiej jednak
strony pojawiają się rockery totalnie wypadające z pamięci tuż po
przesłuchaniu, jak Witch Image. I –
co warto podkreślić – na Prequelle próżno
jest szukać czegoś tak dobrego jak From
the Pinnacle to the Pit czy Absolution.
Największy problem mam jednak z
balladami oraz utworami „mieszanymi”, gdzie obok fragmentów spokojnych,
pojawiają się mocne partie. I tak, o ile utwory pokroju See the Light, Pro Memoria czy
Life Eternal mają świetne aranżacje,
jednak wychodzą w nich olbrzymie braki wokalne Forge’a, które skądinąd też są
znane od dawna, jednak na Prequelle jakoś
biją po uszach i zwyczajnie nie pasują do podniosłych tonów. Osobną kategorią
jest Dance Macabre, który w swej
pastiszowości jest tak przegięty, że aż żenujący, jednak nie przeszkodziło mu
to stać się moim guilty pleasure tej
płyty. Oprócz tego niektóre teksty też wydają się bardziej sztampowe, niż
zwykle i choć z jednej strony stworzenie refrenu na zasadzie „Don't you forget about dying||Don't you
forget about your friend death||Don't you forget that you will die” to
niewątpliwie dobry chwyt koncertowy (nawet nie znając piosenki możesz śpiewać
refren), to jednak jest to ogólnie rzecz biorąc takie sobie, bez większego
polotu, który na poprzednich krążkach zawsze dostrzegałem. Struktura piosenek
też jest w zasadzie identyczna, co po pewnym czasie potrafi znużyć.
Warto jednak na deser znów
powrócić do plusów, czyli do coverów, które znalazły się na wersji rozszerzonej
albumu. Zarówno It’s a Sin
(oryginalnie Pet Shop Boys), jak i Avalanche
(oryginalnie Leonard Cohen) po raz kolejny dowodzą, że jakiego pomysłu na
cover nie mieliby fani, to Ghost wpadnie na pomysł sto razy lepszy.
Reasumując, mam duży problem z Prequelle. Nie mogę powiedzieć, że jest
to album zły, bo swoje momenty zdecydowanie ma. Na pewno jest to krążek
nierówny, z częściowo nijakimi kompozycjami (Witch Image nie jestem w stanie zapamiętać po około dziesiątym
odsłuchu), częściowo zepsutymi przez wokal (Pro
Memoria, Life Eternal – w obu
Forge brzmi jak uboga wersja Michaela Stipe’a z R.E.M.), a częściowo przez
produkcję (niektóre gitary). Są też pozycje bardzo mocne (oba kawałki
instrumentalne, Rats czy Faith). Może gdybym spróbował oderwać
się od poprzednich albumów Ghosta, ogólna ocena poszłaby w górę, wszak Meliora bardzo wysoko zawiesiła
poprzeczkę. Jednak z drugiej strony – jak można nie oceniać zespołu/projektu
przez pryzmat jego dyskografii?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz