15 marca 2016

The Vintage Caravan/Dead Lord/Tiebreaker – Hydrozagadka 6.03.2016 r.


Hakim Krim stwierdził ostatnio, że wyglądam jak pisarz i powinienem napisać książkę. Cóż, w tym życiu już raczej powieści nie spłodzę, ale wysmęcać się w kiepskim stylu na tym blogasku owszem, mogę i zamierzam ;).

Nieczęsto zdarza się okazja do obejrzenia na żywo trzech zagranicznych zespołów w cenie, jaką obecnie trzeba zapłacić za Huntera supportowanego przez Kaatakillę (absolutnie się nie czepiam, ale chyba wiadomo o co chodzi ;)). Co zatem należy zrobić, gdy taka okazja się przytrafia? Wykorzystać ją, zwłaszcza, gdy headlinerem jest The Vintage Caravan, młody, coraz śmielej poczynający sobie zespół, udowadniający, że aby posłuchać świetnego rocka, niekoniecznie trzeba pielęgnować pamięć o klasycznych zespołach z lat ’70 ubiegłego wieku (choć to oczywiście jest równie cenne). Mniej więcej tak pomyślała niezbyt liczna grupa osób, która 6 marca 2016 r. stawiła się w warszawskiej Hydrozagadce.   

TIEBREAKER

Dodany niemal w ostatniej chwili norweski Tiebreaker najbardziej wyróżniał się z całego prezentowanego w Hydrozagadce zestawu. Przed występem udało mi się tylko przeczytać, że graja blues rocka i że jeśli lubię Blues Pills, to powinienem sobie ostrzyć ząbki. Co oczywiście uczyniłem i raczej nie na darmo. Już pierwsze takty zdradziły z jaką muzyką będzie miała do czynienia zgromadzona publiczność. Grupa czerpie garściami z klasycznego brzmienia (riff z El Macho Supreme przywiódł mi nawet na myśl Walk In My Shadow zespołu Free), doprawiając wszystko nowoczesnym szlifem. Sześć kawałków (niezbyt dużo, ale zespół ma póki co niewiele materiału do zaprezentowania) bardzo przypadło mi do gustu, w Walk Away jestem wręcz zakochany. Niestety, pod kątem charyzmy było już troszeczkę gorzej. Wprawdzie „na zdrowie” sprawdziło się jak zawsze, jednak po dłuższej chwili oglądanie Thomasa Karlsena stawało się męczące – miotał się po scenie, jakby go coś ugryzło (w dodatku przy jego posturze wyglądało to dość komicznie), tracąc przy tym kontakt z publicznością. Niemniej jednak muzycznie jestem bardzo usatysfakcjonowany i cieszę się, że miałem szansę poznać Tiebreakera (choć obecnie wolę ich w wydaniu studyjnym).

Skład

Thomas Espeland Karlsen – wokal
Eirik Wik Haug – gitara
Olav Vikingstad – gitara
Patrick Andersson – gitara basowa
Pål Gunnar Dale – perkusja

Setlista

01 Nicotine
02 Early Morning Love Affair
03 Hell
04 Walk Away
05 El Macho Supreme
06 The Getaway

DEAD LORD

Już przygotowania do kolejnego występu zwiastowały, że nastąpi muzyczny zwrot o 180 stopni. „Nabojowe” pasy, tatuaże, gitarzysta o wyglądzie Gimliego, lider przypominający egzotyczną wersję Franka Zappy i basista-piłkarz z NRD mogli oznaczać tylko kłopoty ;). Oczywiście żartuję, ale choć nie miałem przed koncertem okazji przesłuchać studyjnych dokonań Dead Lorda, to wiedziałem, iż zespół gra klasycznego hard rocka, mocno nawiązującego do dokonań Thin Lizzy (podczas koncertu okazało się, że są także naznaczeni duchem Kiss). I rzeczywiście. Wprawdzie obecnie bliżej mi jest muzycznie do tego, co zaprezentował Tiebreaker, to jednak Szwedzi o wiele skuteczniej wzięli w garść publiczność, którą bardzo szybko rozruszali. Przez tę niecałą godzinę nie miało absolutnie znaczenia to, że w zasadzie prawie wszystkie refreny i solówki są do siebie bardzo zbliżone oraz iż niektóre zachowania sceniczne były mocno kiczowate (inna sprawa, że Dead Lord ewidentnie zdawał sobie sprawę z tego, iż synchroniczne machanie gitarami i ten… „epicki pierd dymny” są raczej żenujące. Miały takie być!). Hakim Krim czarował nie tylko swoim wokalem, ale także konferansjerką, sekcja rytmiczna sprawowała się bardzo solidnie (chociaż Tobias Lindkvist na scenie żyje chyba w swoim własnym świecie), a obie gitary prześcigały się w żywiołowych zagrywkach, czego kulminacją był pojedynek pomiędzy Krimem a Hedenstormem. Zazwyczaj nie lubię tych wszelkich onanizmów, aczkolwiek – podobnie jak w przypadku Scream Makera – ta „walka” miała wiele akcentów humorystycznych. No i choć wszystko podobne i zbliżone, to jednak utwory Strained Fools, Onkalo (z którego historią warto się zapoznać) oraz Hammer to the Heart bardzo pozytywnie zapisały się w mojej pamięci i jeszcze długo chodziły mi po głowie.  

Skład

Hakim Krim – wokal, gitara
Olle Hedenstrom – gitara
Tobias Lindkvist – gitara basowa
Adam Lindmark – perkusja

Setlista

01 Because of Spite
02 Don't Give A Damn
03 Strained Fools
04 No Regrets
05 Onkalo
06 Hammer to the Heart
07 When History Repeats Itself
08 Ruins

THE VINTAGE CARAVAN

Najbardziej mi znani, a chyba najbardziej mnie zaskoczyli. Jakoś zapomniałem, że rock psychodeliczny w wykonaniu tego tria Islandczyków jest tak dynamiczny. Panowie z The Vintage Caravan pokazali przy tym, że można być bardzo profesjonalnym i jednocześnie się przy tym świetnie bawić. Szalejący na scenie Númason był iście niesamowity, z kolei okraszony diastemą uśmiech Ágústssona za każdym razem kładł mnie na łopatki (w ogóle chłopak wydaje się dość „pocieszny” ;)).

I tak przez w zasadzie cały występ, który może i był trochę krótki (chociaż zaprezentowano aż siedem utworów z nowego albumu Arrival), ale za to bardzo intensywny – w zasadzie tylko spokojniejszy Innerverse stanowił chwilę na złapanie oddechu. Zdecydowanie na plus wypadły takie kawałki jak Shaken Beliefs, Crazy Horses i Cocaine Sally, aczkolwiek w każdym z jedenastu utworów można było usłyszeć kunszt całej trójki muzyków. Właśnie, trójki – bardzo imponują mi tercety brzmiące tak, jakby w składzie był co najmniej jeszcze jeden muzyk, ukryty gdzieś za sceną. The Vintage Caravan również zaliczają się do tej kategorii – tak pełnego brzmienia mógłby im pozazdrościć nie jeden kwintet!

Na marginesie, zespół naprawdę sprawiał wrażenie zadowolonego z przebywania w Polsce, a przynajmniej Panowie na pewno ucieszyli się dowiedziawszy się jak wiele osób miało okazję ich podziwiać, gdy ostatnio byli nad Wisłą, supportując Europe. Chociaż z drugiej strony – tekst o tym, że Crazy Horses zagrają, bo jest tak fantastycznie był oczywistą ściemą (z tego co zauważyłem, utwór był grany, jeśli nie na wszystkich, to na pewno na większości koncertów trasy) ;).

Skład

Óskar Logi Ágústsson – wokal, gitara
Alexander Örn Númason – gitara basowa, wokal
Stefán Ari – perkusja

Setlista

01 Babylon
02 Craving
03 Shaken Beliefs
04 Let Me Be
05 Innerverse
06 Crazy Horses
07 Monolith
08 Cocaine Sally
09 Carousel
10 Last Day of Light
11 Expand Your Mind



***

Bardzo miłym elementem było bardzo towarzyskie “meet & greet” ze wszystkimi zespołami (chociaż Tiebreaker zdawał się być jakoś w cieniu) po ostatnim z występów. Hakimowi udało się nawet rozwiać mój dylemat odnośnie do tego, czy warto zawracać Panom Muzykom głowę swoimi wynurzeniami, jak bardzo podobał mi się ich występ (czy też, jak w wypadku mojego kumpla – jak bardzo ktoś Wam schrzanił produkcję albumu*). Okazało się bowiem, że wokalista Dead Lorda sam chętnie zagajał osoby stojące przy barze i generalnie był duszą towarzystwa. O braku pozerstwa i gwiazdorstwa niech świadczy również fakt, że personel Hydrozagadki nie omieszkał wręczyć Óskarowi szczotki i szufelki, gdy temu stłukła się butelka. Inna sprawa, że Ágústsson ochoczo posprzątał bałagan.

*żeby potem dowiedzieć się, iż dla Dead Lorda osoba odpowiedzialna za brzmienie ich krążków jest dla nich niemal bogiem :P.

PS: Pozdrowienia dla „Rushowych” Cebularzy… dla takich chwil warto chodzić na koncerty -.-".

PS2: Czym różni się headliner od supportu? Headliner nie odważy się wrzucić zdjęcia z obnażonym zadkiem ;).




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz