Witam serdecznie po dłuższej
przerwie. Mam nadzieję, że w najbliższym czasie będę spamował tworzył
regularnie. Dziś zdecydowanie mniej rockowy wpis, chociaż z (niegdyś) rockowym
gitarzystą grającą jedną z dwóch głównych ról. Przed państwem Brian May i Kerry
Ellis.
Briana Maya raczej nie trzeba przedstawiać – współzałożyciel
i gitarzysta zespołu Queen, doktor, astronom, miłośnik borsuków i sezonowych
gwiazdek pop, z którymi chętnie nagrywa kiepskie piosenki (z gwiazdkami, nie z
borsukami. Za to o borsukach też komponuje!). Z kolei Kerry Ellis to zyskująca na
Wyspach coraz szerszy rozgłos wokalistka musicalowa, która była pierwszą
odtwórczynią roli Meat w musicalu Queen i Bena Eltona – We Will Rock You w latach 2002 – 2004. Grała także w musicalu Wicked. Można przyjąć, że od 2008 r.
Brian May zajmuje się produkcją jej solowej kariery.
źródło: brianmay.com
Acoustic by Candlelight to hasło przewodnie trasy duetu zatytułowanej Born Free Tour. Pierwsza odnoga tej
serii koncertów miała miejsce między 5 a 19 listopada 2012 r. i swym zasięgiem objęła
11 koncertów po Anglii (tzw. home counties – otaczające Londyn hrabstwa południowo-wschodniej i
wschodniej Anglii). Celem tourne było uzyskanie intymnego klimatu, dlatego też całość
show ograniczyła się do wokalu Kerry Ellis i Briana Maya wraz z przede
wszystkim akustycznym akompaniamentem tego drugiego oraz klawiszowym tłem tworzonym
przez Stewarta Morleya (dyrygent, dyrektor muzyczny musicalu We Will Rock You) bądź Jeffa Leacha (Paul
Young, Shirley Bassey, Van Morrison). Poza tym muzycy grali w małych obiektach,
zaś za scenografię służył jeden niewielki telebim oraz kilkadziesiąt świec.
źródło: brianmay.com
Owocem wspomnianej trasy jest wydany 17 czerwca
2013 r. kompilacyjny album koncertowy – Acoustic
by Candlelight: Live on The Born Free Tour, zawierający selekcję 15
piosenek wykonywanych podczas tourne. W repertuarze oprócz utworów pochodzących
z debiutanckiego albumu Ellis – Anthems
– znalazły się również covery Queen oraz innych uznanych artystów (Kansas, The
Beatles czy Ben E. Kinga). Poza tym wydawnictwo zawiera jeden premierowy
kawałek – The Kissing Me Song.
Wspomniałem o „intymnej atmosferze”. Niestety tu
zaczyna się pierwszy i podstawowy „zgrzyt”. Album w ogóle nie oddaje tej atmosfery.
Mało tego, w ogóle nie oddaje atmosfery koncertu. Produkcja jest bardzo
sterylna i całość brzmi tak, jakby Ellis i May zamknęli się w studio, grali dla
siebie, opowiadali sobie nawzajem anegdotki przy włączonym nagrywaniu. Jedyne
dwa momenty, w których słychać, że ktokolwiek przyszedł na te koncerty to
fragment (sic!) Love of My Life
(notabene zaśpiewany jako duet i popisowo zmasakrowany przez Maya) oraz
rytmiczne klaskanie w Crazy Little Thing
Called Love. Poza tym – cisza. No chyba, że tak było na koncertach, sądząc
jednak po amatorskich nagraniach – wątpię.
Zostając przy produkcji, pragnę z całego serca
pogratulować kretynowi, który postanowił umieszczać zapowiedzi na początku
utworu, zamiast na końcu poprzedniej ścieżki. Przy słuchaniu całości nie ma to
większego znaczenia, jednak jeśli chcielibyśmy posłuchać wybranej piosenki, to
musimy się liczyć z wysłuchaniem po raz kolejny zapowiedzi, a te potrafią być
naprawdę długie. Dobitny przykład stanowi I
Loved a Butterfly – ścieżka trwa 4:49, z czego 1:19 to zapowiedź.
Po wtóre, trochę rozczarował mnie dobór utworów,
które ostatecznie znalazły się na albumie. Nie wiem, czy podstawą do ominięcia
raptem pięciu utworów (typowy set składał się z 20 piosenek, na Acoustic by Candlelight znalazło się ich
15) był brak możliwości zmieszczenia ich na jednym krążku (myślę, że wątpię),
czy też uznano, że wtedy koncertówka będzie za długa. Tak czy inaczej
niezamieszczenie Somebody to Love czy
też wykonanego po raz pierwszy na żywo Good
Company (w którym May zaśpiewał i zagrał na Ukulele) uważam za grzech
śmiertelny. Smuci też nieuwzględnienie takich faworytów jak Last Horizon czy ’39.
Ostatni zarzut to niestety jednak wokal panny
Ellis. Uważam, że to świetna technicznie wokalistka o potężnym głosie, jednak
często brakuje jej uczucia, przez co niemal każdy śpiewany przez nią utwór brzmi
identycznie jak poprzedni. Poza tym niezbyt dostosowana siła głosu sprawia, że
czar intymności pryska. Moim zdaniem najwyraźniej zarysowane jest to w Dust in the Wind, ale może to kwestia
niemożności doścignięcia subtelnego, przepięknego oryginału? Należy jednak
oddać sprawiedliwość Ellis – I Loved a
Butterfly (lub jak kto woli – Some Things
That Glitters) czy też zwłaszcza I (Who
Have Nothing) brzmią naprawdę dobrze.
Jednak, żeby nie było, iż tylko psioczę na tę
kolaborację – trzeba przyznać, że jest to najciekawsza współpraca w jaką
obecnie angażuje się Brian May, a i możliwość usłyszenia akustycznych wersji
utworów Queen (zwłaszcza, gdy śpiewa je gitarzysta, a czego na albumie niestety
zabrakło) oraz innych artystów to całkiem fajny pomysł. Zawsze to coś znanego i
lubianego w nowej formie, a nie – jak to Queen ma w zwyczaju – jedynie zmiana
pudełka. Poza tym słychać, że zarówno Ellis, jak i May świetnie się razem
bawią, zaś z zapowiedzi utworów można się rzeczywiście czegoś dowiedzieć.
Reasumując – jeśli już znacie z „Internetów” tę
kolaborację – spokojnie sięgnijcie po tę płytę. Pomimo opisanych wyżej mankamentów,
całości słucha się bez bólu i mąk wieczystych (w sensie męczarni, nie mąki).
Jeśli zaś dopiero chcecie poznać duet May-Ellis, to proponuję w pierwszej
kolejności obejrzeć dość obszerne fragmenty amatorskich nagrań z trasy. O wiele
więcej mówią o charakterze tych koncertów i to nie tylko za sprawą obrazu. Wydaje
mi się bowiem, że Acoustic by Candlelight: Live on The Born Free Tour zostało trochę przekombinowane produkcyjne i w
efekcie traci na klimacie, na którym artystom przede wszystkim zależało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz