1 sierpnia 2012

Wes Craven's Shocker!

Od zawsze byłem zdania, że nie ma nic bardziej kiczowatego od horrorów pochodzących z lat ’80, a także od muzyki (zwłaszcza rockowej i heavymetalowej) tamtego okresu. Niedawno odkryłem jak bardzo się myliłem. Otóż tak, moi mili, jest coś bardziej kiczowatego – horror z lat ’80, którego ścieżkę dźwiękową stanowi muzyka rockowa z lat ’80! Przed Państwem – Shocker Wesa Cravena.



Wes Craven to nazwisko bardzo znane wśród miłośników horrorów, a i laik na pewno je kojarzy. W celu rozwiania wszelkich wątpliwości wystarczy wskazać, że ten pan stworzył serię „Koszmarów z ulicy Wiązów” oraz „Krzyk”. W 1989 r. wpadł na genialny, w swoim mniemaniu, pomysł stworzenia kolejnej serii. Serii opowiadającej o seryjnym psychopatycznym (a jakże inaczej?) mordercy, który posiada nadprzyrodzoną zdolność zmieniania się w czystą elektryczność. Straszne i nowatorskie, nieprawdaż? W każdym razie – tak narodził się Shocker.

UWAGA - SPOILER

Na przedmieściach Los Angeles grasuje seryjny morderca, głównym podejrzanym jest odrażający, kuśtykający naprawiacz telewizorów Horace Pinker (w tej roli Mitch Pileggi, całemu światu znany raczej jako Walter Skinner – łysol z Archiwum X). Porucznik Don Parker (Michael Murphy – Burmistrz w Powrocie Batmana) jest bliski rozwikłania zagadki i zapewne dlatego zostaje zamordowana zostaje cała jego rodzina, z wyjątkiem adoptowanego syna porucznika – Jonathana (Peter Berg, którego ostatnio mogliśmy podziwiać w piątym sezonie Californication, gdzie wcielił się w samego siebie). Będący w drużynie futbolowej młodzieniec nawiązuje połączenie z Pinkerem poprzez sny i dzięki temu naprowadza ojczyma do meliny oprawcy. Po krwawej strzelaninie kuśtykający Horace ucieka, a w rewanżu morduje ukochaną Jonathana – Allison (Camille Cooper – wbrew powszechnym swego czasu plotkom nie jest to córka Alice’a Coopera). Kolejny sen doprowadza sierotę (dosłownie i w przenośni) Jonathana w sam środek przeprowadzanego przez Pinkera przestępstwa. Tym razem oprawca zostaje ujęty i ląduje na krześle elektrycznym. Tuż przed egzekucją wyznaje, że to on jest ojcem Jonathana, który postrzelił go jako dziecko w kolano, gdy Pinker akurat mordował jego matkę. Cóż za pikantny szczegół. Swoją drogą ciekawe co powiedziałby Pan Policjant na tak nierozważne używanie broni przez dziecko! Pinker smaży się na krześle i koniec. Nie no, gdzie tam, żaden koniec – smaży się na krześle, ale nie umiera, tylko zamienia się w energię elektryczną i dzięki temu może przejmować kontrolę nad swoimi ofiarami. Od tej pory (mniej więcej połowa filmu) zaczyna się pościg Pinkera za Jonathanem (przy czym Horace musi mieć do dyspozycji jakieś ciało lub źródło elektryczności), który próbuje znaleźć sposób jak odesłać monstrum na tamten świat (pomaga mu w tym duch jego zmarłej dziewczyny). Przez godzinę mamy jedną ciekawą scenę, w czasie której antagonista i główny ciapowaty protagonista ganiają się po różnych kanałach telewizyjnych. Oczywiście wszystko kończy się dobrze.

UWAGA - PO SPOILERZE, ALE NIE DO KOŃCA!

Gra aktorska stoi na dość słabym poziomie. Jedynym wyróżniającym się aktorem jest bez dwóch zdań Mitch Pileggi, któremu ze śmiechem psychopaty jest bardzo do twarzy. Niemniej jednej rzeczy nie pojmuję – skoro Pinker przejmował kontrolę nad ciałami swoich ofiar, to dlaczego w nowym wcieleniu też kuśtykał? Czyżby twórcy zrobili z Jonathana aż takiego idiotę, że nie dostrzegał nic dziwnego w tym, iż pięcioletnie dziecko atakuje go w rozpędzonym spychaczu. Dopiero, gdy zauważył kuśtykanie owego dzieciaczka dochodził do konstatacji, że coś może tu nie grać. W ogóle Peter Berg to porażka na całej linii, dawno nie widziałem tak denerwującego głównego bohatera. Jego brak emocji w wyrażaniu…emocji jest niepojęty. Czy się cieszy, czy lamentuje – gra tak samo drewniano. Postać Michaela Murphy’ego jest zaś sama w sobie tak bezpłciowa, że aż trudno przyczepić się do aktora. Jego rola sprowadza się do niedowierzania synowi (który w rozmowach z ojczymem stwarza wrażenie upośledzonego), walce wewnętrznej z tkwiącym w jego ciele Pinkerem (warto nadmienić, że ciekawsze sceny widziałem w zlewie pełnym wody) oraz końcowe „synu myliłem się”. Co do Allison – dziwię się, że spodobał się jej taki debil jakim przez absolutnie cały film jest Jonathan. Wśród bohaterów epizodycznych mamy zaś całą rodzinę Cravenów oraz tak uznanych aktorów jak Eric Singer czy Kane Roberts, także – szału również nie ma (choć nie ukrywam, że fajnie było zobaczyć muzyków w filmie – tzn. Singera jakoś nie wychwyciłem, ale ciii).

Pracę nad ścieżką dźwiękową do filmu powierzono Desmondowi Childowi  (jego chyba nie trzeba przedstawiać?). Producent wpadł na dość fajny pomysł, aby do współpracy zaprosić już uznanych (Iggy Pop, Megadeth, Bonfire) oraz dopiero raczkujących wtedy (Saraya, Dangerous Toys, Dead On) artystów szeroko rozumianej muzyki rockowej i heavymetalowej. Sam Child natomiast wpadł na pomysł utworzenia i stanięcia na czele supergrupy The Dudes of Wrath, w skład której weszli: Paul Stanley (Kiss), Alice Cooper, Vivian Campbell i Guy Mann-Dude (Def Leppard), Rudy Sarzo (Whitesnake), Tommy Lee (Mötley Crüe), Michael Anthony (Van Halen), Kane Roberts (Alice Cooper) oraz Mitch Pileggi jako Horace Pinker (gościnny duet z Alicem Cooperem w Shockdance) Grupa nagrała na potrzeby albumu trzy piosenki: tytułową Shocker, Shockdance oraz Shocker (Reprise). Warto dodać, że wszystkie oparto na niemal tej samej linii melodycznej. Wydawać by się mogło, że przy takim zestawie muzyków, łącząc świeżą krew i doświadczenie, otrzymamy genialny album. Tymczasem to co wylewa się z głośników stanowi wręcz elementarny przykład typowego obniżenia lotów, jeśli chodzi o rock lat ’80. I tak wśród 10 utworów znajdziemy trzy takie same (wspomniane wyżej twory The Dudes of Wrath), jeden będący dramatyczną balladą (Timeless Love - Saraya feat. Steve Lukather), epicki Sword and Stone (Bonfire), cover (No More Mr.Nice Guy w wykonaniu Megadeth, oryginalnie – Alice Cooper) jeden odrzut z sesji Alice’a Coopera (i Desmonda Childa) Trash (Love Transfusion zaśpiewane przez Iggy Popa) i trzy nie wyróżniające się utwory. Niemniej muszę zaznaczyć, że wbrew mojemu marudzeniu nie uważam tego albumu za totalne dno. Co to to nie – melodie i riffy są bardzo przyjemne, całość nieźle buja. No i w sumie jest to soundtrack. Jednak po takich muzykach można spodziewać się więcej. Co ciekawe praktycznie wszystkie świeże zespoły zakończyły swoją działalność w 1991 r. po wydaniu 1-2 albumów studyjnych (z wyjątkiem Dangerous Toys, który przetrwał do 2010 r.).

Film dzisiaj należy do kultowych (w pewnych kręgach), jednak mam wrażenie, że taki los spotyka każdy kiczowaty horror. W momencie ukazania się Shocker otrzymał dość mierne recenzje, nie zadbano także o odpowiednią reklamę. W związku z tym oraz stosunkowo niskim budżetem (ok. 5 mln $) Craven zarzucił pomysł stworzenia całej serii o przygotach kulawego Pinkera.  Co do ścieżki dźwiękowej - wydaje mi się, że przeszła bez echa (oprócz No More Mr. Nice Guy) i jest co najwyżej odkopywana przez miłośników Shockera lub kapel, które współtworzyły ścieżkę dźwiękową do obrazu Cravena.






Na koniec – Shockdance (tylko nie skarżcie się potem na nocne koszmary!)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz