27 października 2018

Greta van Fleet - Anthem of the Peaceful Army


Wydaje mi się, że nie ma na świecie fana muzyki rockowej, który przeszedłby obojętnie obok zespołu Greta van Fleet. Jedni ich kochają za nawiązania do najklasyczniejszych rockowych brzmień, inni nienawidzą, zarzucając odtwórczość i brak polotu. Nieco kontrowersji budzą też wypowiedzi młodych muzyków, którzy zaprzeczają, by jakoś szczególnie inspirowali się Led Zeppelin, choć samo nadanie im w środowisku miana „Led Zeppelin I” oczywiście im schlebia.

Osobiście bardzo upodobałem sobie Gretę po usłyszeniu EP-ki Black Smoke Rising, a Highway Tune oraz utwór tytułowy na długo trafiły do moich playlist. Nieco mniejsze wrażenie wywarł na mnie wydany później From the Fires, który kompilował utwory zamieszczone na Black Smoke Rising, z czterema premierowymi kompozycjami, z czego dwie były coverami Sama Cooke’a i Fairport Convention. Niestety, najbardziej przypadły mi wtedy do gustu utwory, które już znałem z debiutanckiej EP-ki. Anthem of the Peaceful Army chyba studzi moje zamiłowanie jeszcze bardziej, choć nie mogę jednoznacznie stwierdzić, by była to zła płyta.


Anthem of the Peacful Army to klasyczny krążek rockowy, o w klasycznej długości 45 minut, podzielonych na 11 piosenek, których słucha się bardzo przyjemnie. Całość materiału jest oryginalna, nie ma powtórek z już wydanych EP-ek, a zdecydowana większość utworów została napisana podczas dwutygodniowej sesji w 2018 r. (początkowo zespół planował wykorzystać kompozycje stworzone przez lata swojego istnienia).  W zasadzie na tym mógłbym zakończyć, ale myślę, iż te dwie osoby, które czasem mnie czytają mogłyby się na mnie obrazić, zatem rozwinę wątek.

To co bardzo podoba mi się na debiucie Grety, to fakt, że Panowie na pewno spróbowali uciec od łatki naśladowników Zeppelinów. Oczywiście, inspirację nadal słychać, zwłaszcza wtedy, gdy Greta puszcza oko do słuchaczy (fragment tekstu Age of a Man „…lands of ice and snow…” – zdecydowanie nie jest przypadkowy), ale słuchając albumu jako całości nie ma szans by pomylić „Kiszki” ze starszymi kolegami, co w przypadku EP-ek nie było takie pewne. Cieszy mnie też, że muzycy mieli czas, żeby trochę poeksperymentować z brzmieniem i skorzystać z takich dobrodziejstw jak lap steel guitar (chyba jedyne polskie tłumaczenie to elektryczna gitara hawajska, od wcześniejszego nazewnictwa instrumentu) czy efektów, które pozwoliły uzyskać brzmienie sitara (chociaż tutaj rodzi się pytanie – dlaczego zatem nie sitar?).

Jeśli chodzi o same kompozycje, to obok pełnych riffów rockerów, mamy okazję usłyszeć także kawałki bardziej spokojne, nastrojowe. Wśród tych pierwszych, najbardziej w ucho wpadają dwa męczone w radiu do granic wytrzymałości single, czyli When the Curtain Falls oraz Lover, Leaver (Taker, Believer), który – przynajmniej w wersji na Spotify – pojawia się również w krótszej wersji, jako Lover, Leaver. Z piosenek spokojniejszych największe wrażenie zrobił na mnie Watching Over – utwór wolny, ciężki i majestatyczny, automatycznie przywodzący na myśl Planta i spółkę, może głównie za sprawą „oszukanego” sitara. Po przeciwnym biegunie mamy Mountain of the Sun, który instrumentalnie jest z jednej strony leniwy, ale zarazem skoczny, aranżacyjnie zaś bardzo radiowy i taki… „wakacyjny”. Na uwagę zasługuje również otwierający album Age of Man, nie tylko ze względu na cytat z Immigrant Song, ale także z uwagi na ciekawe partie gitary oraz minimalistyczne, ale jednak bardzo budujące klimat całego utworu klawisze. Pozostałe utwory z Anthem of the Peacful Army, choć technicznie świetnie zagrane, niektóre z udanymi riffami i melodiami, jakoś nie potrafią zapaść mi na dłużej w pamięć.
Nie do końca przekonuje mnie też twierdzenie zespołu, by Anthem of the Peacful Army był albumem koncepcyjnym opowiadającym o ekologii, chciwości, nienawiści i złu tego świata, ale być może inaczej niż zespół pojmuję „koncepcyjność” albumów albo nie wsłuchałem się w główne „przesłanie”.

Teoretycznie pełnowymiarowy debiut Grety van Fleet ma wszystko co mieć powinien – młodzieńczą energię, bardzo dobrą produkcję, świetne technicznie wykonawstwo (choć miejscami Josh mniej śpiewa, a bardziej się drze ;) ). Jednak po kilkukrotnym przesłuchaniu Anthem of the Peacful Army cały czas czuję jakiś niedosyt. Być może to nadmuchany balonik o muzycznym objawieniu, które zmieni oblicze muzyki rockowej spowodował, że zwyczajnie oczekiwałem czegoś więcej, efektu „wow”, przełomu? A może chodzi o doskonała debiutancką EP-kę, której teraz ciężko jest dorównać, o przebiciu nie mówiąc? Tak czy inaczej, trzeba pamiętać, że Greta van Fleet to zespół bardzo młody, z ogromnym potencjałem, zatem cała długa kariera jest jeszcze przed nimi. Jest nieźle, może być tylko lepiej. Czekam na więcej oraz na koncert w Polsce, o.

01. Age of Man
02. The Cold Wind
03. When the Curtain Falls
04. Watching Over
05. Lover, Leaver (Taker, Believer)
06. You're the One
07. The New Day
08. Mountain of the Sun
09. Brave New World
10. Anthem


2 komentarze:

  1. Cześć,

    jesteśmy zespołem z Bydgoszczy, gramy psychodeliczny rock z elementami space rocka, funku i doom metalu. Niedawno wydaliśmy nową płytkę, nazywa się 'Sonorous'. Chciałbyś coś o niej napisać? Link: https://thehowlingeye.bandcamp.com/album/sonorous. Więcej o nas: https://drive.google.com/open?id=1vod9xSVFjqtOf1YIeGyLrR8HDwkJfgKM. Pozdrawiamy, The Howling Eye

    OdpowiedzUsuń