Studyjny powrót Blue Öyster Cult od chwili jego zapowiedzenia był zarazem czymś, czego nie mogłem się doczekać, jak i również stanowił źródło dość dużych obaw. Myślę, że wszyscy wiemy, jak to bywa z powrotami (większość z nich, w najlepszym wypadku, przechodzi bez echa), a dodatkowo w ostatnich latach forma Erika Blooma pozostawiała wiele do życzenia. Poza tym ewidentnie ciągnący zespół w XXI wieku Richie Castellano nigdy nie był moim faworytem. Tak czy inaczej, chcąc nie chcą, 9 października 2020 r. ukazał się 15. studyjny album Cultów – „The Symbol Remains”.
Panowie postanowili zaserwować słuchaczom 14 trwających nieco ponad godzinę utworów. Dla mnie taki czas trwania albumu jest oczywiście zbyt długi, osobiście najprzyjemniej słucha mi się klasycznych 40 – 45 minutowych krążków. Z drugiej jednak strony rozumiem, że po 19-letniej przerwie Muzycy chcieli zaprezentować jak najwięcej świeżego materiału, tym bardziej, że tylko pierwotnie opublikowany w 2015 r. przez Bucka Dharmę „Fight” pochodzi z jawnego recyklingu ("Nightmare Epiphany" i "Secret Road" istniały w wersjach demo Bucka z końca lat '80.). Pozostałe utwory to w pełni premierowy materiał. Kolejna sprawa – nie jestem wśród tych kilkunastu utworów wskazać ewidentnego zapychacza, co już samo w sobie jest dobrym zwiastunem.
Tak jak już wspomniałem,
najbardziej zastanawiała mnie forma wokalna nominalnego głównego wokalisty BÖC, czyli Erika Blooma. Zespół chyba też wziął to pod
uwagę, bowiem Bloom pojawia się w pięciu utworach, wprawdzie tych najbardziej
hard-rockowych i progresywnych („That Was Me”, „Edge of the World”, „Stand and
Fight”, „There’s a Crime” oraz „The Alchemist”), ale jednak. Podkreślić przy tym
niemniej trzeba, że nawet w czasach klasycznego składu zespołu, wszyscy jego
członkowie w mniejszym lub większym stopniu udzielali się wokalnie i nie było
niczym nadzwyczajnym to, że Bloom pojawiał się np. w połowie piosenek. Cieszy
też to, że w zaśpiewanych przez siebie utworach Eric wypada naprawdę dobrze i
szczęśliwie można było zrezygnować ze zbyt drastycznych sztuczek produkcyjnych
mających na celu podrasowanie wokalu, co niestety ma ostatnio często miejsce na
albumach dinozaurów (tu przede wszystkim na myśl przychodzi Ozzy Osbourne i
jego „Ordinary Man”). Zwłaszcza nastrojowo, między innymi dzięki wokalowi, wypada
„The Alchemist”, ale również „That Was Me” czy „Stand and Fight” przywodzą na
myśl rockery z czasów dwóch poprzednich krążków formacji. Oprócz tego wynik 5
na 14 utworów tym bardziej nie jest zły w sytuacji, gdy na „The Symbol Remains”
mamy trzech wokalistów.
Drugim z nich oczywiście jest
Donald „Buck Dharma” Roeser, któremu dla odmiany delikatny, nieco melancholijny
głos nie zmienił się od 40 lat i którego możemy usłyszeć w sześciu typowych dla
Bucka Dharmy utworach – tych bardziej przebojowych i melodyjnych („Box in My Head”,
„Nightmare Epiphany”, „Florida Man”), nastrojowych („Secret Road”) oraz tych
bardziej z przymrużeniem oka („Train True (Lennie’s Song” i „Fight”).
Trzecim wokalistą jest Richie
Castellano i tu (oczywiście) mam mały zgrzyt. Z jednej strony oczywiście
rozumiem, że „The Symbol Remains” stanowi odzwierciedlenie aktualnego składu
personalnego Blue Öyster Cult, a i podczas koncertów Richie ma coraz więcej do
zaśpiewania, ale naprawdę nie jestem fanem barwy p. Castellano, która leży
trochę pomiędzy Bloomem i Dharmą. Fakt, nie wyobrażam sobie Bucka w żadnej z trzech
piosenek śpiewanych przez Richiego, a i pewnie Bloom mógłby ich nie pociągnąć i
pewnie między innymi stąd trzeci wokal, ale niestety – utwory zaśpiewane przez
Castellano nie brzmią mi do końca jak Blue Öyster Cult. „Tainted Blood” i „The
Machine” brzmią dla mnie jak współcześnie wyprodukowane dowolne przeboje klasy
B z lat ’80. (zwłaszcza ten pierwszy), a „The Return of St. Cecilia” traci cały
urok nawiązania do początków działalności grupy.
Niemniej przy całej prezentowanej od lat niechęci do Richiego Castellano, nie mogę mu odmówić oddania całego serducha na rzecz Blue Öyster Cult. Jestem przekonany, że bez niego zespół nie przetrwałby w XXI wieku, nie mówiąc już o wydaniu krążka po prawie 20 latach przerwy. Castellano nie tylko wyprodukował ten album (i tu nie mam żadnych zarzutów, wszystko jest na swoim miejscu, brzmi nowocześnie, ale bez przesadnych i niepotrzebnych bajerów), ale także jest autorem bądź współautorem połowy krążka. Teledyski ilustrujące single to również jego dzieło i nawet jeśli miejscami wyglądają jak dzieła stworzone w Windows Movie Maker, to przynajmniej są w ogóle i są czymś więcej niż zwykły „performance video”, a to w dobie pandemii się chwali ;).
Co do samych kompozycji, to mamy istny miszmasz, co zresztą zdarzało się także na wcześniejszych albumach zespołu i osobiście wcale mi nie przeszkadza. Bardzo przyjemne jest to, że o ile brzmieniowo i produkcyjnie najbliżej „The Symbol Remains” jest do dwóch ostatnich krążków Blue Öyster Cult, czyli „Heaven Forbid” i „Curse of the Hidden Mirror”, a takie utwory jak „That Was Me” czy „Stand and Fight” mogłyby śmiało pochodzić z tych samych sesji co „See You in Black”, zaś nostalgiczny „Secret Road” świetnie odnalazłby się w klimacie krążka z 2001 r., to można doszukać się wielu ukłonów w stronę przeszłości zespołu. I tak, tytułem przykładów, ogólny rytm i brzmienie klawiszy w „Nightmare Epiphany” przywodzi mi na myśl album „Mirrors” i kawałki pokroju „Dr. Music” czy „Lonely Teardrops”, zaś „The Alchemist” – mój zdecydowany faworyt na albumie (do tego stopnia, że jeśli „The Symbol Remains” miał z jakiegoś powodu powstać, to choćby dla tego kawałka) – to oczywisty następca „Astronomy” z krążka „Secret Treaties”, choć może ogólną atmosferą pasowałby bardziej do jego późniejszej wersji znanej z „Imaginos” (ogółem pasowałby do całego „Imaginos”). Z kolei „The Return of St. Cecilia” to oczywiste nawiązanie do pierwszych sesji zespołu, jeszcze pod nazwami Soft White Underbelly i Stalk–Forrest Group, podczas których zarejestrowano utwór „St. Cecillia”. Tym większa szkoda, że głównym wokalistą w tej akurat piosence jest Richie Castellano, co trochę odbiera jej magii, gdyż chórki są bardzo w stylu prehistorycznego BÖC.
Na koniec warto wspomnieć o kilku
gościnnych występach. Z punktu widzenia fanów grupy najistotniejszy jest udział
Alberta Boucharda, który w „That Was Me” zaśpiewał w chórkach, zagrał na
instrumentach perkusyjnych oraz chwycił za legendarny cowbell ;). Wprawdzie już
wcześniej Albertowi zdarzało się dzielić scenę z tzw. „Twö Oyster Cult”, ale
myślę, że pojawienie się na studyjnej płycie zespołu ostatecznie pieczętuje
pojednanie Muzyków. Aż szkoda, że nie pojawił się przy okazji Joe Bouchard, a
nieodżałowany Allen Lanier nie dożył prac nad „The Symbol Remains” (niech o
jego talencie świadczy to, że partie klawiszowe na płycie grają aż cztery osoby
– Eric, Richie, Buck i muzyk sesyjny Andy Ascolese) – wtedy otrzymalibyśmy
prawdziwy reunion. Drugim „Cultowym” gościem jest Kasim Sulton, w latach 2012 –
2017 basista zespołu, który na najnowszym albumie zaśpiewał w chórkach do „The
Return of St. Cecillia” i „There’s a Crime”. „The Symbol Remains” to także
powrót tekściarzy zespołu – pisarzy Johna Shirleya i Richarda Meltzera.
Blue Öyster Cult zaliczył naprawdę udany powrót. Wydaje mi się, że fani grupy nie powinni czuć się zawiedzeni, a i osoby znające wyłącznie (Don’t Fear) The Reaper powinny znaleźć dla siebie coś ciekawego. Oczywiście, nie jest to na pewno poziom ich największych albumów jak „Secret Treaties”, „Agents of Fortune” czy „Fire of Unknown Origin”, ale utrzymany został dobry poziom krążków z przełomu wieków, co po 19-letniej przerwie wcale nie było takie oczywiste.
01. That Was Me
02. Box In My Head
03. Tainted Blood
04. Nightmare Epiphany
05. Edge Of The World
06. The Machine
07. Train True (Lennie’s Song)
08. The Return Of St. Cecilia
09. Stand And Fight
10. Florida Man
11. The Alchemist
12. Secret Road
13. There’s A Crime
14. Fight
Skład:
Eric Bloom – wokal, gitary,
instrumenty klawiszowe
Donald „Buck Dharma” Roeser – wokal,
gitary, instrumenty klawiszowe, programowanie
Richie Castellano – wokal,
gitary, instrumenty klawiszowe, programowanie
Danny Miranda - gitara basowa, wokal
wspierający
Jules Radino – perkusja,
instrumenty perkusyjne, wokal wspierający