Kiedy w 2015 r. pisałem o pierwszym albumie
The Hollywood Vampires [KLIK], stwierdziłem, że krążek jest dość przyjemny,
choć jego wydanie mijało się z celem. W 2018 r. musiałem oczywiście odszczekać
te słowa [KLIK], bo gdyby nie debiut Wampirów i zapowiedź kolejnego albumu, to
pewnie nie doczekalibyśmy się Alice’a Coopera po raz trzeci w Polsce (dla mnie –
drugi raz), a i piszczące fanki Pirata z Karaibów nie miałyby szansy ujrzeć
Johnny’ego Deppa na żywo. Sam fakt odżegnania się od słów o płycie z 2015 r.
nie pozbawił mnie jednak obaw o drugi album The Hollywood Vampires.
Utrzymywałem, że aby odniósł sukces, to musi nastąpić jakiś zwrot, najlepiej o
180 stopni. Wygląda na to, że Panowie mnie posłuchali, gdyż wydany w czerwcu
2019 r. Rise, to już zupełnie inna
bajka, niż debiut.
Nowy album Hollywódzkich Wampirów to przede
wszystkim premierowy materiał, chociaż nie do końca, bowiem na szesnaście
utworów trzy stanowią covery. Co ciekawe, na krążku z 2015 r. trzy z
siedemnastu kawałków (uwzględniając wersję deluxe) były kompozycjami
oryginalnymi. Przypadek? Kolejną zmianą jest skład osobowy i to w dwójnasób. Po
pierwsze, zmieniła się sekcja rytmiczno-klawiszowa zespołu – Duffa McKagana
zastąpił Chris Wyse (m.in. The Cult, Ozzy Osbourne, Ace Frehley), Matta Soruma
Glen Sobel (od 2011 r. w zespole Alice’a Coopera), zaś za klawiszami, które
wcześniej zajmował Bruce Witkin zasiadł Buck Johnson (od 2014 r. koncertujący
także z Aerosmith). Po drugie, zrezygnowano z gwiazdorskiej obsady albumu, w tym
znaczeniu, że w każdej kompozycji trzon stanowią jednak Wampiry, którym
dodatkowo towarzyszyli gitarzysta i kompozytor Tommy Denander (od Welcome 2 My Nightmare współpracujący z
Cooperem, więc to kolejny oczywisty wybór), klawiszowiec Jamie Muhoberac oraz
na instrumentach perkusyjnych znany i ceniony Chris Trujillo. Jedyny
rzeczywisty gościnny występ ma miejsce w utworze Welcome to Bushwackers, gdzie pojawiają się Jeff Beck oraz John
Waters i jednak nie są to goście takiego kalibru jak Paul McCartney czy Christopher
Lee, którzy wystąpili na pierwszym krążku grupy.
Przejdźmy jednak do meritum, czyli do
zawartości. Na Rise znajdziemy 16
utworów, trwających łącznie 56 minut, czyli średnio 3,5 minuty na piosenkę.
Cóż, nie jest to do końca prawdziwe, bowiem wśród 16. ścieżek znajdują się 4,
które w istocie stanowią intro do utworu i równie dobrze mogły być włączone w
tenże utwór, ale pewnie wtedy byłoby zbyt długo. Dodajmy też, że są to raczej
zbędne i średnio klimatyczne przerywniki, które może pasowałyby na koncert
Alice’a Coopera, gdy akurat ma miejsce zmiana dekoracji, niekoniecznie zaś na
album studyjny The Hollywood Vampires. Jeśli już którąś z tych miniaturek
miałbym wyróżnić, to chyba A Pitiful
Beauty ma najwięcej walorów artystycznych.
Na szczęście z pełnoprawnymi premierowymi
kompozycjami jest już o wiele lepiej. Może nie jest to bardzo odkrywcza muzyka,
ale myślę, że idealnie wpisuje się w ideę powstania całego projektu, którą w
mojej ocenie jest dawanie ludziom dawki przebojowego, niezobowiązującego rock ‘n’
rolla. I tak w istocie jest, chociaż z drugiej strony mieszanina stylów może
przyprawić o zawrót głowy. W ramach wspomnianych 56 minut możemy usłyszeć
bowiem zarówno klasycznego hard rocka (I
Want My Now, Who’s Laughing Now, Git
from Round Me czy New Threat),
przez klimaty rodem z południa Stanów Zjednoczonych (Welcome to Bushwackers), new wave i punk rock (People Who Died), aż po bardziej teatralne oraz pastiszowe
kompozycje (Mr. Spider, The Boogieman Surprise, We Gotta Rise), czy wreszcie coś na
kształt protest songu (Congratulations).
Wprowadza to sporą różnorodność, ale też nie ma wrażenia spójności, słucha się
tego przyjemnie, ale bardziej jak składankę, aniżeli pieczołowicie przemyślany
album. Można odnieść wrażenie, że Panowie nie za bardzo mieli pomysł na to, co
chcą zamieścić na nowym wydawnictwie albo zwyczajnie zbierali przez ostatnie
cztery lata albo i dłużej utwory z myślą o Wampirach, bądź te, które zwyczajnie
nie zmieściły się na ich innych projektach (zwłaszcza Mr. Spider – który tak swoją drogą uważam za najlepszy na płycie –
brzmi jak odrzut Coopera z sesji do Welcome
2 My Nightmare, a może nawet z Along
Came a Spider).
Chyba dla nikogo nie będzie zaskoczeniem,
że najbardziej do gustu przypadły mi właśnie te „Cooperowe” kompozycje
(naprawdę da się wychwycić, które to), może z wyjątkiem We Gotta Rise, który też mógłby się pojawić na solowym albumie
Alicji jako humoreska, ale o ile za pierwszym razem było zabawnie, o tyle z
każdym kolejnym odsłuchem irytuje coraz bardziej. Bardzo dobrze wypadają utwory
wybrane na single, czyli Who’s Laughing
Now oraz The Boogieman Surprise,
jak również promowany na koncertach poprzedzających wydanie albumu I Want My Now, w wersji studyjnej
wydłużony niemal dwukrotnie (!). Osobiście cieszy mnie też uwypuklenie roli
Tommy’ego Henriksena w całym projekcie. To nie tylko świetny gitarzysta i
bardzo dobry wokalista, ale również kompozytor, aranżer i producent. Miło, że
otrzymał „główną rolę” w Git From Round
Me (w sumie kawałek jest bardzo w jego stylu) i udzielił się wokalnie w Congratulations. Johnny Depp, którego
zawsze uważałem za maskotkę The Hollywood Vampires również błyszczy bardziej,
aniżeli na debiucie (świetna robota w Heroes).
Na koniec wzmianka o coverach, wśród
których znalazły się Heroes Davida
Bowiego, People Who Died The Jim
Carroll Band oraz You Can't Put Your Arms
Around a Memory Johnny’ego Thundersa. Dwa pierwsze zawodowo wyśpiewał Depp,
zaś w ostatnim mamy możliwość usłyszeć umiejętności wokalne Joe Perry’ego (a
raczej ich brak ;) ). Jednakże o ile np. Heroes
wypada naprawdę genialnie, a People
Who Died buja punkowo aż miło, to właśnie niepozorna urocza ballada You Can't Put Your Arms Around a Memory cokolwiek
wnosi. Cóż, jestem zwolennikiem coverów, które odbiegają od oryginałów, wnoszą
do muzyki własny pierwiastek coverującego, są częściowo twórcze, a nie
wyłącznie odtwórcze. Osobiście uważam, że jedynie w utworze Thundersa mamy tego
namiastkę, zaś pozostałe dwa to zwykłe „kopiuj/wklej” (choć nadal miło usłyszeć
w radiu Heroes :) ).
Tym razem nie napiszę, że album Hollywood
Vampires jest krążkiem zbędnym, niepotrzebnym. Słucha się go bardzo przyjemnie,
choć jest nieco chaotyczny, dominuje na nim udany premierowy materiał, to
świetna płyta do rockowej zabawy czy do jazdy samochodem. Nie potrafię jednak
szczerze odpowiedzieć sobie na pytanie czy zainteresowałbym się nim, gdybym nie
był takim fanem Johnny’ego <333 :* Alice’a.
01. I Want
My Now
02. Good
People Are Hard To Find
03. Who's
Laughing Now
04. How The
Glass Fell
05. The
Boogieman Surprise
06. Welcome
To Bushwackers (feat. Jeff Beck & John Waters)
07. The
Wrong Bandage
08. You
Can't Put Your Arms Around A Memory
09. Git
From Round Me
10. Heroes
11. A
Pitiful Beauty
12. New
Threat
13. Mr.
Spider
14. We
Gotta Rise
15. People
Who Died
16. Congratulations
PS: Teraz
już z czystym sumieniem mogę przeczytać Bizonią recenzję! :) [KLIK]