18 sierpnia 2020

Deep Purple - Whoosh!

Kiedy nieco ponad trzy lata temu, 3 kwietnia 2017 r., ukazał się dwudziesty studyjny album zespołu Deep Purple [KLIK], wiele wskazywało na to, iż będzie to ostatni longplay grupy. Zarówno tytuł płyty („Infinite”) oraz nazwa towarzyszącej trasy koncertowej („The Long Goodbye”), jak również sprytne, ale przy tym bardzo oczywiste zabiegi produkcyjne maskujące formę wokalną Iana Gillana, zdawały się krzyczeć słowa pożegnania. Tymczasem, w 2020 r. pożegnalna trasa aż do wybuchu pandemii koronawirusa trwała w najlepsze, a 7 sierpnia 2020 r. ukazał się kolejny studyjny krążek grupy – „Whoosh!”. W 2017 r. bez wahania stwierdziłem, że jeśli „Infinite” jest ostatnim albumem Deep Purple, to będzie to godne pożegnanie. Czy to samo mogę powiedzieć o „Whoosh!”? Cóż…


Na wstępie warto zauważyć, że nowy krążek ponownie ukazał się nakładem earMUSIC, co zagwarantowało świetną i klimatyczną oprawę wizualną samego albumu, jak i materiałów promocyjnych, a muzycy Deep Purple ponownie spotkali się w studiu z legendarnym Bobem Ezrinem w roli producenta, co przynajmniej teoretycznie powinno gwarantować produkcyjną perfekcję. Do pewnego stopnia rzeczywiście tak jest, jednak nie mogę wyzbyć się uczucia, że „Whoosh!” jest wręcz przeprodukowany, aż nazbyt sterylny. Podobne wrażenie dało się zresztą odnieść już na „Infinite”, jak i na również produkowanym przez Ezrina albumie Alice’a Coopera „Paranormal” z 2017 r., choć nie aż w takim stopniu. O ile jeszcze wygładzone brzmienie i selektywny rozdział poszczególnych instrumentów raczej pasuje do nowożytnych Purpli, o tyle nagromadzenie efektów na wokalu Gillana jest jeszcze większe niż na „Infinite” i o wiele dobitniej pokazuje, że nie były to smaczki mające dodać kompozycjom określonego klimatu (z nielicznymi wyjątkami, o których za chwilę). Oczywiście, jest to zrozumiałe, nie oczekuję po wokaliście w wieku Iana Gillana, który przez dekady zdzierał struny głosowe perfekcyjnej formy wokalny i być może powinienem się cieszyć, że sztuczki studyjne sprawiają, że całość nie brzmi jak guide vocal w demach piosenek, z drugiej strony te wszystkie robotyczne efekty odbierają przyjemność słuchania.

W większości kompozycji mamy do czynienia przede wszystkim z melorecytacją Gillana, co może być kolejnym zarzutem wobec wokalisty, aczkolwiek to niewątpliwie mądrzejsze posunięcie niż próby forsowania na siłę dźwięków, których Ian nie jest już w stanie wydobyć. Pierwsze skrzypce odgrywają natomiast wszechobecne klawisze, z którymi niestety też mam pewien problem. Generalnie uwielbiam to, co Don Airey wyczynia w Deep Purple, tak w studiu, jak i na koncertach, jednak na „Whoosh!” jest aż nadto przekombinowanych partii klawiszowych, jakby za wszelką cenę trzeba było wepchnąć wszystkie popisowe zagrywki oraz charakterystyczne dla grupy brzmienia. W konsekwencji trochę mało miejsca zostało dla Steve’a Morse’a, który oczywiście ma swoje momenty (solo w „Drop the Weapon”, riff w „No Need to Shout” czy partie w odświeżonym „And the Adress”), lecz przez większość czasu zdaje się być schowany za pozostałymi instrumentalistami.

Jeśli chodzi o poszczególne kompozycje, to na czoło wysuwa się bardzo klimatyczny „Step by Step”, który w pierwszych sekundach przywodzi na myśl znany z „Now What?!” utwór „Vincent Price”, jednak szybko okazuje się, że tym razem jest to horror w o wiele poważniejszym i nieco onirycznym klimacie, z wyjątkowo ciekawą melodią wokalu, intrygującymi klawiszowymi solówkami i nieco cięższymi partiami gitary (oczywiście schowanymi w tle) podbijającymi atmosferę grozy. Równie przyjemnie wypada tajemniczy, bardziej oszczędny w aranżacji „The Power of the Moon”, gdzie mechanicznie przetworzony wokal oraz obecna w zwrotkach recytacja Gillana pasuje idealnie do kompozycji. Oprócz tego miło buja otwierający album „Throw My Bones”, stanowiący namiastkę bardziej hardrockowego oblicza Deep Purple, którego na „Whoosh!” jest jak na lekarstwo. Podkreślam przy tym, że choć są to najjaśniejsze punkty nowego albumu zespołu, to nie umywają się do takich perełek z „Infinite” jak „The Surprising” czy „Birds of Prey”. Symbolicznym pomysłem była nowa aranżacja „And the Adress” otwierającego przecież debiut Purpli z 1968 r. Wersja z 2020 r. jest dość wierna oryginałowi, choć unowocześnione brzmienie wypada zdecydowanie na plus. Natomiast cała symbolika posypała się w związku z „obowiązkowym bonusem” (pojawiającym się na większości wydań) w postaci mocno niejakiego „Dancing in My Sleep”, który zamyka album. Szkoda.

O pozostałych kompozycjach nie mogę napisać, że są jakoś strasznie kiepskie, taki zespół jak Deep Purple utrzymuje pewien poziom, poniżej którego nie spada (no, może z wyjątkiem „Bananas”). Są zwyczajnie bezpłciowe i pomimo kilku przesłuchań niezapamiętywalne, zaś w części z nich wybijają się poszczególne fragmenty, jak wspominane wyżej zagrywki Morse’a, pianino w „No Need to Shout”, nieco kosmiczne klawisze w „Long Way Round” czy miniaturka „Remission Possible” (choć nie widzę powodu wyodrębnienia z „Man Alive”, zupełnie jakby zespół bał się przekroczyć magiczną barierę sześciu minut). To wszystko trochę zbyt mało, żeby wyróżnić poszczególne utwory. Są też zupełnie zbędne kawałki w stylu „What the What”, który jest klasycznym rock’n’rollem, jakich słyszeliśmy tysiące. Oczywiście, rozumiem celowość zabiegu podkreślonego tekstem (Long, tall, Sally and short, fat, Dave itp.), ale nie widzę potrzeby zamieszczania takich rzeczy na płycie. Podobnie nie trafia do mnie przaśny „Nothing at All”, choć refren wpada w ucho.

Z jednej strony zawsze cieszy mnie, gdy muzyczne dinozaury nie składają broni i czują, że mają do powiedzenia coś więcej, niż tylko koncertowanie po świecie ze swoimi największymi hitami. O ile jednak zakończenie kariery albumem „Infinite” byłoby pożegnaniem z przytupem, o tyle „Whoosh!”, choć nie jest krążkiem beznadziejnym, zapewne przejdzie bez większego echa. Jednakże pytanie brzmi – czy to na pewno już ostatnie słowo Purpli?

01. Throw My Bones
02. Drop the Weapon
03. We’re All the Same in the Dark
04. Nothing at All
05. No Need to Shout
06. Step by Step
07. What the What
08. The Long Way Round
09. The Power of the Moon
10. Remission Possible
11. Man Alive
12. And the Address
13. Dancing in My Sleep (bonus)

Skład:

Ian Gillan – wokal
Steve Morse – gitary
Roger Glover – gitara basowa
Ian Paice – perkusja
Don Airey – instrumenty klawiszowe



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz