Kiedy Spotify uruchomił nową
usługę w postaci tygodniowych playlist „Odkryj w tym tygodniu” byłem wręcz
przekonany, że albo będą to playlisty z utworami dobrze mi znanymi, albo
zupełnie nietrafione w mój gust. Okazało się, że – jakby to powiedział Tadeusz
Sznuk – „otóż nie!”. Spoti nie tylko zmotywował mnie do poznania kilku
artystów, do których już od dawna się przymierzałem, ale także zwrócił uwagę na
tak zapomnianych, czy też obecnie w zasadzie nieznanych twórców, jak Coven –
zespół, który mógł być równie wielki jak Black Sabbath i równie „shock rockowy”
jak Alice Cooper. Niestety, chyba trochę wyprzedził swoją epokę i obecnie
naprawdę ciężko dotrzeć do albumów grupy – czy to tych z lat ’70 (było ich trzy),
czy też tych po reaktywacji w 2007 r. (było ich dwa). Wybielenia reputacji
Coven jako zgrai satanistów nie pomógł nawet nagrany przez wokalistkę Jinx
Dawson - a podpisany jako Coven – przebój One
Tin Soldier, który wykorzystano w filmie Billy Jack, ani fakt utrzymywania przez nią romantycznych
znajomości z takimi panami jak Jim Morrison czy Roger Taylor z Queen. Tym bardziej cieszy zatem prezent od Spotify w
postaci debiutu zespołu – Witchcraft Destroys
Minds & Reap Souls.
Coven powstał w Chicago pod
koniec lat ’60. Już przed wydaniem pierwszej płyty szokował, grając swoje – jak
na tamte czasy – dość odważne show. Show, bowiem ciężko nazywać koncertem
występ, podczas którego odprawiano satanistyczne rytuały, zaś niemal do samego
końca ze zestawem perkusyjnym na krzyżu wisiał roadie wystylizowany na Jezusa
Chrystusa, w dodatku tylko po to, by pod koniec zejść z krzyża i go odwrócić do
góry nogami. Podobno to właśnie Coven miał zainicjować nieśmiertelny wśród
fanów szeroko pojętego metalu znak rogów (\m/). Niestety, żadne z tych
nietypowych scenicznych dziwactw nie zostało uwiecznione na taśmie, jednak to
słabej jakości zdjęcie i tak wiele mówi nam o tym, czym wtedy był Coven:
Naturalnie rodzice zabraniali
dzieciakom chodzić na takie obrazoburcze występy (inna sprawa, że plakatów
Alice’a Coopera również zabraniali wieszać, a jakieś 4 lata później
bulwersowała ich tak niewinna piosenka jak School’s
Out), ale jak to zwykle bywa, wzmocniło to tylko popularność grupy, która
zaczęła dzielić scenę z takimi nazwami jak Pink Floyd, The Yarbirds, Deep
Purple, MC5, czy wspomnieni już Alice Cooper Group. Ci ostatni, pionierzy shock
rocka, mieli zdaniem Jinx Dawson nawet bać się zespołu Coven ;).
Kiedy wreszcie w 1969 r. ukazał
się debiutancki krążek zespołu – nagrany w składzie: Jinx Dawson (wokal), Chris
Neilsen (gitara), Rick Durrett (instrumenty klawiszowe), Oz Osbourne (yup,
gitara basowa), Steve Ross (perkusja) + kilku muzyków sesyjnych – jeszcze przed
odtworzeniem pierwszej nuty szokował. Po pierwsze przez tylną okładkę winyla
przedstawiającą nagą kobietę leżącą na ołtarzu, wokół której reszta zespołu
odprawia satanistyczny rytułał (diabelskie rogi naturalnie obecne), a po drugie
przez obecną i dzisiaj wielką dyskusję na temat tego, czy Amerykanie wzorowali
się na Black Sabbath, czy też Black Sabbath czerpał garściami z Jinx i spółki.
Nie dość, że mroczna tematyka
pojawia się u obu zespołów, to jeszcze na dodatek pierwszy utwór na Witchcraft Destroys Minds & Reap Souls nosi
tytuł – a jakże – Black Sabbath, z
kolei basista Coven nazywa się niemal identycznie jak frontman z Birmingham.
Warto jednak zauważyć, że album chicagowskiej grupy pojawił się w okresie, gdy
zespół Ozzy’ego i spółki nadal nosił nazwę Earth. Legenda głosi, że muzycy
Coven, którzy w 1970 r. koncertowali z Black Sabbath, podczas koncertu w
Memphis wysmarowali na drzwiach garderoby Sabbathów odwrócone krzyże… krwią… w
ramach zemsty. Z kolei Tony Iommi podczas wywiadu w 1986 r. kategorycznie
zaprzeczył, by istniały jakiekolwiek związki między nim, a debiutanckim albumem
Coven. Nawet więcej – absolutnie nie kojarzył tej grupy.
Niemniej dość o otoczce i
ploteczkach. Przejdźmy do muzyki, która naprawdę jest bardzo zgrabnie zagrana i
zaśpiewana. Słychać, że instrumentaliści doskonale wiedzą co grają i potrafią
to zagrać. Słychać też, że podobieństwa muzyczne między Black Sabbath a Coven
nie występują. Amerykanie grają tu stylistyczny misz-masz zahaczający o pop
rock, folk, blues rock, czy też wczesne stadia metalu. Całość jest jednak
melodyjna i łatwo wpada w ucho, sam złapałem się już na nuceniu poszczególnych
numerów. Momentami jest wręcz hippisowsko. Uzupełnieniem tego wszystkiego jest
mocny głos Jinx Dawson mógłby burzyć mury i chyba każdego słuchacza powali na
kolana. Pięknie, melodyjnie, czysto, z pełną siłą i ekspresją (do głowy od razu
przyszedł mi Blues Pills ;)).
Po drugiej stronie barykady stoją
oczywiście teksty, których głównym autorem jest znany z grupy H. P. Lovecraft
Jim Donlinger, a także same tytuły (Pact
with Lucifer czy Choke, Thirst, Die brzmią
wymownie prawda?). Wyobraźcie sobie folkową opowieść opowiadającą o spotkaniu
trzynastu kultystów, którzy zwołali spotkanie by przywołać ciemne moce, przy
czym ich lider Malchius wypił krew dziecka, a wszyscy tańcowali sobie
ekstatycznie. To wszystko zaśpiewane ciepło przez Jinx przy kojących dźwiękach
gitar i perkusyjnych przeszkadzajek, co jakiś czas przerywane okultystycznymi
modłami a capella całego zespołu. I tak jest przez większość albumu – melodia w
stylu Free z tekstem o wiedźmie, która zabija wszystko czego się dotknie. Zaprawdę
powiadam Wam, gdybym był rodzicem w latach ’60, to moje gacie byłyby pełne
strachu. Teksty Tony’ego Martina na Headless
Cross zaczynają brzmieć jak kołysanka. Po latach Jim Donlinger, obecnie
nawrócony chrześcijanin, miał powiedzieć o współpracy z Coven, że „to było
mroczne i nie dało światu absolutnie niczego.”.
To wszystko jest jednak niczym
wobec ścieżki, która wieńczy 45-minutowy album – trwający ponad 13 minut Satanic Mass, który jest nie tyle
utworem, co słuchowiskiem przedstawiającym przejście młodej kobiety na ciemną
stronę i rytuał temu towarzyszący. Wprawdzie dziś brzmi to dość żenująco, a
złowrogo brzmiący okrzyk „pocałuj kozę!” wzbudza raczej uśmiech politowania na
twarzy, aniżeli grozę, ale cóż… może to porównanie na wyrost, ale Welles
również nie zakładał, że jego „Wojna Światów” wzbudzi takie emocje. Ten końcowy
akt nadaje zresztą dodatkowej tajemniczości całej grupie, a albumowi charakter
koncepcyjnego.
Przyznam szczerze, że Witchcraft Destroys Minds & Reap Souls bardzo
mi przypadł do gustu i narobił ochoty na poznanie dalszej dyskografii Coven.
Nie będzie to jednak łatwe, bo legalne drogi wyczerpały się już dawno
(absolutnie żadnych wznowień, jedynie Jinx sprzedaje na E-Bayu winyle z
debiutem), a i te mniej legalne, to raczej pojedyncze kawałki, aniżeli całe
albumy. Niemniej jednak gorąco polecam zapoznanie się z tym, co mamy dostępne.
Może okaże się, że to zwykłe „serowate” szatany, a może przypadnie to Wam do
gustu, jako i mnie przypadło ;).
Na koniec chyba jedyny
profesjonalny zapis wideo – Wicked Woman (niestety z playbacku):
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz