Wbrew Waszym przypuszczeniom
(drogie dwie, trzy osoby, które to czytają) niniejszy tekst nie będzie dotyczył
żadnej mrocznej, heavymetalowej kapeli z piekła rodem, której sama nazwa
wywołuje strach wśród emerytów, a której fani z namiętnością pożerają koty i
punkowców (najchętniej żywcem). Nie padnie też nawet słowo o współczesnych
kontrowersyjnych zespołach będących produktem MTv, Idola albo innego X-Factor
(o nich można pisać elaboraty, a i tak nic odkrywczego tym nie przekazać), nic
z tych rzeczy. Przedmiotem mojej twórczej frustracji jest zespół Winger, a w szczególności jego lider – Kip Winger.
Myślę, że sporej rzeszy nazwa „Winger”
miała szansę obić się o uszy – a to ktoś miał okazję widzieć ich klipy w MTv
(dotyczy to raczej tych starszych, pamiętających czasy świetności rzeczonej
stacji), a to ktoś jest fanem zespołu Metallica i wie, że Lars nienawidzi(ł)
Kipa, co uważniejsi widzowie arcyinteligentnej kreskówki Beavis & Butt-head
mogli dostrzec, że sąsiad głównych bohaterów – Stewart – był wielkim fanem
zespołu. Ci bardziej upośledzeni muzycznie mylą Wingera z zespołem Paula
McCartneya Wings, niemniej wierzę, że jest to niewielki odsetek. Co ciekawe,
śledząc różne zakątki Internetu odnoszę wrażenie, że mało kto miał okazję
poznać muzykę Wingera. Śmiem twierdzić, iż składa się na to kilka innych
czynników niż sama wartość twórczości Kipa i przyjaciół.
Rok 1986 r. Niezbyt znany basista
kontaktuje się za pośrednictwem Kane’a Robertsa z powracającym po dłuższej
przerwie na scenę Alicem Cooperem. Gra w jednym lub dwóch utworach
przeznaczonych na album Constrictor,
przy okazji oświadcza Alicji, że jeśli potrzebuje basisty na trasę koncertową,
to on jest dyspozycyjny. Stało się. Kip Winger wyruszył w trasę z Cooperem.
Podczas koncertów był zawsze modnie ubrany, a sposób w jaki grał przyciągał
uwagę widzów. Wtedy też poznał Paula Taylora, a niewiele później w jego głowie
zrodził się pomysł założenia własnego zespołu. W czasie nagrywania kolejnego
albumu Alice’a – Raise Your Fist And Yell
– Kip skontaktował się z Rebem Beachem, który był już uznanym muzykiem
sesyjnym. Obaj panowie, aby uniknąć odwlekania prac nad własnym materiałem,
postanowili zawrzeć pakt o niewyjeżdżaniu w trasę (heroizm był wielki, albowiem
Beach miał ofertę od Twisted Sister, a i Romeo Shock Rocka miał niedługo ruszyć
w trasę).
Summa summarum zespół w składzie:
Kip Winger (gitara basowa, wokal), Reb Beach (gitara), Paul Taylor (gitara,
instrumenty klawiszowe) oraz Rod Morgenstein (perkusja) w 1988 r. wkroczył do
studia (lub „studio” jeśli uznać, że wyraz ten się nie odmienia) i już pod
koniec rzeczonego roku wydał swój debiutancki album. Krążek, jak i sam zespół
początkowo miał nazywać się Sahara (wyraz ten widnieje nawet na okładce
pierwszej płyty), jednak okazało się, ze już inna kapela posługuje się tą
nazwą. Alice Cooper zasugerował Winger (jako, że uważał Kipa za serce
nowopowstałej formacji). Sam Kip podchodził do tego pomysłu bardzo sceptycznie
(tak przynajmniej twierdzi), jednak z braku czasu i pomysłu zdecydowano się
właśnie na to, by wykorzystać nazwisko muzyka. Debiutancki krążek, stanowiący
kwintesencję pudel metalu (gitarowe granie połączone zagłuszane przez keyboard,
chwytliwe melodie, teksty o miłości i gwałceniu nastolatek), okazał się
ogromnym sukcesem komercyjnym, Winger był stałym punktem programu w MTv,
wypromowano hity pokroju Madaleine, Headed for a Heartbreak oraz Seventeen, a
zespół wyruszył w trasę supportując takie zespoły jak Bad Company, Scorpions
czy Bon Jovi.
Drugi album zespołu – In the
Heart of the Young – wydany w 1990 r. utrzymany jest w zasadzie w tej samej
stylistyce co debiut (no może teksty są mniej głupie). Po raz kolejny nasza
ulubiona stacja muzyczna wywindowała hiciory (Miles Away, Can’t Get Enuff) na
sam szczyt, a zespół grał u boku (tzn. jako support, ale tak się mówi, że u
boku, co zwiększa prestiż) Kiss, ZZ Top oraz Extreme.
Paradoksalnie początek końca
Wingera rozpoczął się w 1993 r., kiedy zespół (bez Paula Taylora, który
postanowił poświecić się „piosenkopisarstwu”) wydał swój najlepszy (prywatna
opinia – M.R.) album, czyli Pull. Krążek ten zdecydowanie odbiegał od
poprzedników – zawierał o wiele cięższe, bardziej złożone kompozycje, w dodatku
poruszające tematykę polityczno-społeczną. Niestety takie perełki jak Blind
Revolution Mad, Junkyard Dog oraz Down Incognito nie miały szans się przebić.
Na świecie zapanowała moda na grunge i do lamusa odeszły hair metalowe zespoły
pokroju Wingera. Jakby tego było mało niespełna rok wcześniej Metallica w
ramach promocji swojego „najlepszego” Czarnego Albumu wypuściła teledysk do
swojej „najlepszej” piosenki Nothing Else Matters. W niniejszym wideoklipie
można zaobserwować jak Lars Ulrich celuje do tarczy, którą stanowi zdjęcie
głównego bohatera niniejszego tekstu. Mniej więcej od tej pory dla wielu fanów „najlepszego
perkusisty świata” oraz samej Metalliki Winger to banda nieutalentowanych
grajków a Kip to ciota nad cioty. Oliwy do ognia dolał Mike Judge, twórca
sławnej i dziś kreskówki Beavis & Butt-head. W jednym z jej odcinków główni
bohaterowie szydzili z teledysku do Seventeen, a ponadto ich sąsiad Stewart,
który chciał być tak fajny jak B&B (nie mylić z Bold & the Beautiful)
nosił koszulkę z logo Wingera – symbol lamerstwa.
Zespół, zasilony przez Johna
Rotha wyruszył w trasę koncertową, jednak w związku z malejącą popularnością
tak samego Wingera, jak i gatunku, który sobą reprezentował kapela rozpadła się
w 1994 r. Kip przeniósł się do Santa Fe, gdzie zbudował własne studio
nagraniowe. Wydał trzy solowe płyty, komponował, aranżował, pisał oraz jak sam
stwierdził „nauczył się od nowa jak tworzyć muzykę”. Reb Beach współpracował z
Alicem Cooperem oraz zespołem Dokken. Rod Morgenstein i Paul Taylor pracowali
jako muzycy sesyjni.
Rok 2001 przywrócił modę na pop
metal, co oznaczało wielką szansę dla Wingera. Postanowiono ją wykorzystać.
Zespół w pełnym, pięcioosobowym składzie nagrał jedną nową piosenkę, która
została zamieszczona na składance The Very Best of Winger, a także wyruszył z
Poison we wspólną trasę po USA i Kanadzie. W 2006 r. wydano album IV (w
składzie Winger, Beach, Morgenstein, Roth i Cenk Eroglu – nie wiem kim jest ten
pan, ale zagrał na gitarze i klawiszach, a nazywa się przednio!), a w 2009 r.
album Karma (skład jw., ale bez Eroglu), który zdaniem Reba Beacha jest
najlepszym albumem Wingera, a zdaniem Kipa mieszanką pierwszej płyty oraz Pull.
Co by nie mówić o tych dwóch wydawnictwach (a jest to naprawdę dobry rock w
dodatku z przekazem), to Winger już nigdy nie powrócił do łask i chyba już
nigdy nie powróci… Trochę dziwi mnie to, że szerzące się „hejterstwo” trwa aż
do dziś i to nie tylko wśród szarych obywateli. W 2008 r. Joe Elliot
stwierdził, że Def Leppard nigdy nie zaprosiłby do wspólnej trasy tak
gównianych zespołów (org. shite bands) jak Poison, Winger czy Warrant.
Pora kończyć. Niestety nawet po
przelaniu myśli na monitor nie udało mi się rozwikłać zagadki, czy Winger po
prostu nie miał szczęścia, czy to ja mam nienajlepszy gust muzyczny i dlatego
podoba mi się twórczość tego zespołu. Niemniej ciekawym jest, czy gdyby Pull
wyszło nieco wcześniej, to Winger byłby utożsamiany z czymś więcej, niż tylko z
wesołym i pedalskim graniem o niczym. Na pewno nie bez znaczenia pozostaje
oddziaływanie środowiska i mediów. Czy gdyby wspominany wyżej Stewart nosił
koszulkę innego zespołu (choć Mike Judge stwierdził, że pracując nad
wznowieniem serii B&B rozważał umieszczenie logo innego zespołu, jednak nic
nie przebiło oryginału), to czy byłby on tak samo wyśmiewany? W końcu, czy tylu
fanów Mety wyrażałoby się niepochlebnie o Kipie i zespole, gdyby nie incydent z
rzutkami? Tego nie wiem.
Na koniec trochę hair metalu i coś z Pull ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz