Nie martwcie się – Bruce Cameron raczej nie ma nic wspólnego
z Davidem Cameronem, więc chyba niniejszy wpis nie będzie związany z polityką.
Dlaczego „raczej”, dlaczego „chyba”? Powodem moich wątpliwości jest zagadkowość
tytułowego bohatera…
O Cameronie wiadomo bardzo niewiele. Urodził się w 1955 r.
gdzieś w Stanach Zjednoczonych i zapewne całe życie marzył o tym by stać się
wielkim gitarzystą, takim jak jego idole – Jimi Hendrix czy Glen Buxton.
Pragnienia tego nie udało się zrealizować aż do 1999 r., kiedy to niewiadomo
jakim cudem Bruce ściągnął do swojego domowego studio w Północnej Karolinie
gwiazdy, które w latach ’60 i ’70 królowały na scenach całego świata. Wśród
muzyków, których Cameronowi udało się namówić do wspólnego nagrywania, znalazły
się takie nazwiska jak: Jack Bruce
(Cream), Mitch Mitchell (Jimi
Hendrix Experience), Billy Cox i Buddy Miles (Band of Gypsys), Ken Hensley (Uriah Heep) czy Michael Bruce oraz Neal Smith (Alice Cooper Group).
15. września 1999 r. w Hotelu Hilton w Wilmington (Północna
Karolina) odbyła się konferencja, podczas której Cameron ogłosił światu (czy
raczej światkowi) wydanie niespełna tydzień wcześniej albumu Midnight Daydream. Dalsza promocja
krążka była raczej skromna, ograniczając się do amatorskiej strony internetowej
(która funkcjonuje do dziś, w dodatku mam wrażenie, że w niezmienionym
kształcie) oraz sporadycznych reklam w czasopismach rockowych. Prestiżu płycie
miał dodawać fakt, iż podczas jej nagrywania doszło do reunionu muzyków, którzy
współpracowali z Jimim Hendrixem jako Band of Gypsys.
16. października 1999 r. Bruce Cameron popełnił samobójstwo,
kończąc tym samym swoją krótką i zarazem niezwykłą karierę profesjonalnego
gitarzysty… Jaka była przyczyna? Trudno powiedzieć. Przyjaciel muzyka,
perkusista i quasi-dziennikarz muzyczny ANT-BEE
(który brał udział w nagrywaniu Midnight Daydream) stwierdził, że Bruce Cameron wręczył ostateczny podarunek
swojej muzyce i swoim fanom: swoje życie. Buddy Miles miał powiedzieć: On [Cameron] jest Gypsy. Jest jednym z nas. Jednak poza tymi dwoma wypowiedziami
niewiele ostało się z legendy Bruce’a Camerona – artyści współtworzący album
zaniedbali jego promocję, rzadko kiedy przyznając się do projektu Midnight
Daydream.
Sam trafiłem na ów interesujący album niemal przypadkiem.
Oczywiście ci, którzy jako tako znają mój gust muzyczny wiedzą, że wytrychem do
odkrycia muzyki gitarzysty z Północnej Karoliny były nazwiska Michaela Bruce’a
oraz Neala Smitha, czyli członków Alice Cooper Group. Bynajmniej jednak nie
oficjalne strony internetowe wyżej wymienionych muzyków umożliwiły mi dotarcie
do Midnight Daydream – te milczą o tym krążku. Dopiero blog The Secret Vault (serdecznie polecam),
który zajmuje się publikacją nieznanych, trudno dostępnych lub zapomnianych
wydawnictw muzycznych, spowodował, iż mogłem poznać i polubić muzykę Bruce’a Camerona, a także w
konsekwencji poznać jego ciekawą, acz smutną historię.
Cóż mogę napisać o samej muzyce? Otóż wydaje mi się, że
poszczególne utwory odzwierciedlają dokonania artystów, którzy w nich
partycypują. Jednak generalnie mamy do czynienia z dość ostrym, momentami
psychodelicznym gitarowym graniem, które udowadniają, że Cameron nie był
muzykiem przeciętnym, po prostu nie potrafił/nie mógł rozwinąć swojej kariery
tak, jakby tego chciał. Zresztą, niech melodie przemówią za siebie, jako że
cały album jest dostępny w formacie MP3 na oficjalnej stronie artysty
(>KLIK<).
Oprócz 14. piosenek, Bruce Cameron pozostawił syna – Riley’a,
który jest zdeterminowany, by stać się takim gitarzystą, jakim jego tacie nigdy
nie udało się stać. Obecnie nagrywa wraz z zespołem swój pierwszy album, gdzieś
w Północnej Karolinie. Pozostaje życzyć szczęścia i masy zapału.
01. Midnight Daydream
02. Doctor Please
03. Mind Gardens
04. Miles Away
05. Born to Lose
06. I Want to Be Late
07. Forever Rebel Girls
08. Just Like a Spaceman
09. So Aliens Have Been Here
10. A Thousand Moons
11. Raining the Blues
12. Day After Yesterday
13. Falling Up a Mountain
14. She's So Gone
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz