Jeśli załącznik książki z częściową dyskografią artysty zajmuje
20 stron, to wiadomym jest, iż osoba ta ma wiele opowieści, którymi może się
podzielić. Akurat w tym wypadku nie musiałem wertować twórczości, żeby o tym
wiedzieć, jednak muzyczna droga Steve’a Lukathera – bo o nim tu mowa – jest naprawdę
imponująca i gdyby zechciał opowiadać o każdej sesji, którą pamięta i w której
brał udział, to wystarczyłoby materiału na dziesięć książek. Jednak 316 stron,
które otrzymaliśmy jest i tak bardzo satysfakcjonujące i – co ważne – opowiada dzieje
głównego bohatera od jego narodzin aż do 2018 r. (o ile się nie mylę, to
ostatnim historycznym wydarzeniem opisanym w publikacji jest sławne „pojednanie”
Luke’a z Bobbym Kimballem podczas NAMM w styczniu 2018 r.).
fot.: insidemusicast.com
Tych, którzy jednak nie wiedzą do końca kim jest Steve Lukather,
informuję, że jest to amerykański gitarzysta, wokalista i kompozytor,
najbardziej znany jako członek Toto (jedyny, który nie opuścił żadnego nagrania
i koncertu grupy), z kolei Toto to ci od Africa, Rosanna i Hold the Line.
Bardziej spłycić się nie da. Przy takim spłyceniu ktoś jest gotów pomyśleć, że omawiana
książka również skupiać się będzie na Toto. Nic bardziej mylnego. Oprócz grania
z Toto, Steve Lukather był również jednym z najbardziej rozchwytywanych muzyków
sesyjnych (podobnie jak i jego koledzy z zespołu), jego dyskografia obejmuje
współpracę z tak różnymi artystami, jak Boz Scaggs, Alice Cooper, Elton John,
Olivia Newton-John, Cher, Michael Jackson, Cheap Trick, Chicago i… i tak
mógłbym jeszcze długo. Jest zatem o czym pisać.
Dlatego też wydaje mi się, że The Gospel According to Luke nie jest
wyłącznie pozycją dla fanów Toto bądź samego gitarzysty, ale dla fanów muzyki w
ogóle. Oczywiście, główna narracja oparta jest o wydarzenia, które miały
miejsce w Toto bądź pomiędzy aktywnościami Toto, jednak bardzo dużo miejsca
poświęcono innym „pracom” Steve’a. Z tej książki Czytelnik ma szansę dowiedzieć
się między innymi jak Luke spotkał Prince’a, jak powstawały albumy Thriller i HiStory
Jacksona, dlaczego Eric Clapton jest obrażony na Luke’a, jak wyglądały koncerty
z jego udziałem w ramach G3, jacy prywatnie są Beatlesi, co łączy Luke’a z
Batmanem czy wreszcie co trzyma w domu Slash. A wszystko to okraszone typowym
dla Lukathera poczuciem humoru. Paradoksalnie, to fani Toto mogą po lekturze
tej książki czuć lekki niedosyt, jeśli weźmiemy pod uwagę, że
najprawdopodobniej czytają oni wywiady ze Stevem. Naturalnie, w książce
znajdziemy wszystko – od perypetii przed pierwszym albumem aż po XIV, z
uwzględnieniem wszystkich roszad w składzie i ich przyczyn, pojawią się tam
wzloty, upadki i tragedie, ale jeśli ktoś czytał zamieszczony na Ultimate
Classic Rock przekrojowy wywiad z Lukatherem z okazji 35-lecia Toto… to w książce
nie znajdzie o wiele więcej, może z wyjątkiem kilku dodatkowych anegdot i
delikatnego zgłębienia niektórych wydarzeń.
Oprócz życia w trasie i w studiu nagraniowym, nie zabrakło również
miejsca na historie z życia prywatnego, w tym oczywiście z dzieciństwa. Te
pierwsze rozdziały opisujące dorastanie głównego bohatera biografii są zawsze
ryzykowne, gdyż zbyt długie i szczegółowe opowieści, które w sposób naturalny
rozczulają osobę, która wspomnieniami wraca do swojego dzieciństwa, dla
czytelnika mogą być potwornie nudne. W The Gospel According to Luke udało się
tego na szczęście uniknąć, pojawia się sporo ciekawych faktów, pominięto
rzeczy, które nie miały żadnego znaczenia, a poza tym – jak mogło być nudno,
skoro Steve muzykował sobie od siódmego roku życia, a jego kolegą z podwórka
był Michael Landau?
Cieszy też, że cała książka jest wyważona w kwestii nastroju. Dominuje
oczywiście typowy humor i styl Steve’a, jednak każdy, kto choć trochę zna
historię zespołu Toto, ten doskonale wie, że grupa ta jest naznaczona
tragediami, Steve nie szczędzi też szczegółów co do smutniejszych chwil ze
swojego własnego życia, jednak o ile momentami można się wzruszyć, to jednak
nie ma tu wielu pompatycznych słów i kilkunastu stron o tym, co główny bohater
odczuwał w danym trudnym momencie. Są to raczej akapity, jest konkretnie, co
osobiście uważam za duży plus. Bałem się bowiem, że pojawią się fragmenty
niczym z książek lub filmów dokumentalnych, gdzie opisywano ostatnie chwile Freddiego
Mercury’ego. Interesujące – owszem, ale czy potrzebne? No nie wiem.
Skoro już mowa o stylu, w jakim napisano książkę, to jeśli (słusznie)
skojarzyliście współautora z brytyjskim dziennikarzem i w związku z tym
obawiacie się, że amerykański gitarzysta będzie brzmiał w swojej autobiografii
jak absolwent Oxfordu, to absolutnie nie musicie się martwić – Steve sam
wskazał, że poświęcił mnóstwo czasu na to, żeby poprawić zbyt górnolotne i
niepasujące do niego sformułowania tak, by Czytelnik miał wrażenie, że słucha samego
Lukathera opowiadającego o swoim życiu (tak, nie zabrakło zatem również
przekleństw). Przyznaję, że zabieg ten wypadł perfekcyjnie, przez cały czas
czytania w głowie słyszałem głos Steve’a Lukathera.
Całkiem ciekawym dodatkiem do opowieści głównego bohatera jest także
suplement zatytułowany „The Gospel According to David Paich”, gdzie
współzałożyciel i klawiszowiec Toto odpowiada na kilka pytań dotyczących Luke’a
i zespołu. Niby to tylko cztery strony stanowiące odpowiedzi na raptem dziewięć
pytań, ale miło, że w ogóle coś takiego się pojawiło.
Na koniec szczypta goryczy. Mam bowiem drobny zarzut odnośnie do nieco
zbyt asekuracyjnego podejścia do niektórych tematów. Wprawdzie już we wstępie
zostało wyraźnie zaznaczone, że założeniem tej biografii nie jest wywołanie
sensacji i zaognianie dawnych konfliktów, jednak kiedy czyta się ustępy, w
których Luke krytykuje byłych kolegów z zespołu (głównie Kimballa, Fergiego
Frederiksena i Jean-Michela Byrona), nie sposób się nie uśmiechnąć, gdy po fali
krytyki pojawia się praktycznie zawsze „ale na jego obronę musze przyznać, że…”.
Cóż, gdyby Lukather miał takie kompromisowe podejście dawniej, to kto wie –
może Bobby nigdy nie wyleciałby z Toto? ;)
Jak już wspomniałem, The Gospel According to Luke nie jest książką
wyłącznie dla fanów gitarzysty i grupy Toto (oni i tak wiedzą, że to pozycja
obowiązkowa), ale także dla wszystkich miłośników muzyki oraz tego, co dzieje
się za kulisami sesji nagraniowych i koncertów. Pozycja niestety nie jest
dostępna w języku polskim, ale angielską wersję bez problemu można u nas
dostać, nawet w rozsądnej cenie. Czy doczekamy się tłumaczenia? Szczerze wątpię
(inna rzecz, że mam wrażenie, iż po polsku ta książka wiele straciłaby ze
swojej lekkości i humoru). Pomimo swoistego renesansu Toto, dla szerokiej
opinii publicznej ta grupa na zawsze pozostanie gośćmi od Hold the Line, Africa
i Rosanna, a Steve Lukather tylko i wyłącznie gitarzystą zespołu. A jest i
powinien być kimś znacznie, znacznie więcej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz