31 października 2018

Queen + Paul Rodgers - O2 Arena, Praga, 31.10.2008 - 10 lat później

Tym razem będzie trochę nietypowo, więc nie wiem czy coś z tego wyjdzie. Dziś bowiem – z okazji 10-lecia tego pięknego wydarzenia – chciałem podzielić się z Wami wspomnieniami i refleksjami o jednym z najważniejszych (kiedyś myślałem, że również jednym z najlepszych, ale ten pogląd w miarę szybko zweryfikowałem) koncertów w moim życiu, jakim był występ Queen z Paulem Rodgersem w Pradze, 31 października 2008 r. (kiedy ten czas zleciał?). Zdaje sobie sprawę, że niektóre fragmenty mogą odnosić się do kwestii niezrozumiałych dla „niewtajemniczonych”, zwłaszcza w zakresie zdarzeń i osób, ale chciałem, żeby ten tekst miał bardziej osobisty wydźwięk. Jeśli wolicie bardziej faktograficzną treść, to zapraszam do lektury nieco zmienionego tekstu na Queen Poland [KLIK].


Dzisiaj już wiemy o wiele więcej o działalności Queen + Paul Rodgers po wydaniu albumu The Cosmos Rocks, z kolei na pewne zdarzenia patrzymy zupełnie inaczej niż 10 lat temu. Wiemy, iż album praktycznie nie miał żadnej promocji. Wiemy, że to była ostatnia wspólna trasa Briana, Rogera i Paula oraz że w późniejszych latach panowie May i Taylor raczej odcinali się od całego projektu (chociaż ostatnio wypowiedzi znowu złagodniały). Wiemy też, że pomimo większego rozmachu i wydłużenia koncertów względem tych z lat 2005-2006, trasa straciła wiele ze swojej atmosfery, występom ubyło też ogólnej radości z grania, stały się one powtarzalne i nudne, zespół miał nawet wyraźny problem z ustaleniem godnego otwieracza koncertów (w Pradze trafiła się nam beznadziejna, skrócona wersja Hammer to Fall, możemy się założyć kto był pomysłodawcą tego właśnie utworu), a starsi panowie trzej zrelaksowali się dopiero pod koniec tournée, w Ameryce Południowej i można jedynie zastanawiać się czy przyczyniła się do tego żywiołowa publiczność, czy raczej świadomość, że wreszcie koniec. Niechaj dowodem na to, że nie było najlepiej pozostanie fakt, że pewien znany w kręgach forum Queen.pl jako „Mały Palec Lewej Stopy Boga” fan, zachwycony trasą z 2005 r., miał zakupione kilka biletów na występy w roku 2008 i już po pierwszym gotów był odsprzedać pozostałe wejściówki. A musicie wiedzieć, że Fenderek – bo o nim wszak mowa – się zna, więc jak coś robi, to nie bez powodu (no chyba, że akurat kasuje swoje posty na forum albo pisze cukierkowo-laurkową recenzję Made in Heaven – do dziś nie wierzę, że to jego tekst [KLIK]).

Wtedy jednak wszystko było inne – Doktor May miał ciemne włosy i był mniej zborsuczały, Mr. Taylor nie potrzebował wsparcia instrumentalnego, a Rodgersowi dumnie sterczały sutki. Co w tamtym czasie wiedziałem? Otóż, byłem zachwycony faktem, że Brian i Roger – muzycy mojej ulubionej kapeli na świecie (dziś jest już to bardziej sentyment do zespołu) – znowu wyruszyli w trasę oraz iż grają koncerty z prawdziwego zdarzenia, a nie jakieś nędzne darmowe spędy w Holandii czy inne gościnne chałtury podczas kolejnej premiery musicalu We Will Rock You czy występu SAS Band Spike’a Edneya. W 2008 r. zacząłem też już bardziej rozumieć kim jest Paul Rodgers, poznałem jego historię i dyskografię, byłem zachwycony jego głosem (to pozostało do dziś) i kompozycjami, które „przyniósł” na potrzeby The Cosmos Rocks (w sumie jedyny, który się postarał). Jednocześnie bardzo żałowałem, że nie wybrałem się na żaden koncert z trasy Return of the Champions w 2005 r. Oczywistym zatem było, że gdy ogłoszono, iż główną gwiazdą darmowego koncertu „Przestrzeń Wolności” w Stoczni Gdańskiej będzie właśnie Queen + Paul Rodgers, to emocje sięgnęły zenitu i dość szybko zapadło postanowienie – „jedziem tam!”. Planowany na 20 września 2008 r. koncert został jednak (oczywiście) odwołany, a ja już miałem pozostać z kwitkiem i w ogólnej rozpaczy. Niemniej wiadomym przecież było, iż nie tylko ja, ale i 3/4 forum Queen.pl liczyło na koncert w Gdańsku, więc dość szybko zrodził się pomysł wyprawy do Pragi lub Wiednia. Równie sprawnie pojawiły się oferty przewoźników oferujących dowozy w te właśnie miejsca. Nie było innej rady, po podliczeniu oszczędności i budżetu domowników oraz uwzględniając, że bus miał wyruszać z mojego rodzinnego miasta, „jedziem tam!” zaktualizowało miejsce docelowe, z Gdańska na Pragę.

Mój osobisty bilet. Wygląda jak kupon Totolotka i dziś jest już bardzo wyblakły, ale dla mnie to bezcenna pamiątka.


Niedługo przed godziną zero (nie pamiętam już czy dzień czy tydzień) okazało się, że bus, który miał mnie dowieść do Briana, Rogera i Paula nie wyruszy jednak niemal spod mojego domu, lecz z oddalonego o dobre 200 km Wrocławia. Naturalnie start pojazdu miał nastąpić o jakiejś 9 rano, a żeby się do niego dostać, musiałem odbyć 4-godzinną podróż pociągiem, więc zapowiadało się bardzo „wesoło”. Na szczęście w opisanej sytuacji nie byłem sam. Ulżyć moim stresom związanym z obawami, że nie zdążę oraz ogólnie umilić mi podróż miał nie kto inny, jak znany i lubiany Muzyczny Zbawiciel Świata [KLIK]. Myślę, że Ci z Was, którzy znają Bizona, podzielą mój pogląd, że jest to niezwykle towarzyska dusza, zaś wszyscy, którzy mieli przyjemność obcować ze mną wiedzą doskonale, iż jestem równie przebojowy. A jeśli wziąć pod uwagę fakt, że było to nasze pierwsze dłuższe niż 3 minuty spotkanie w życiu, to już mniej więcej możecie sobie wyobrazić jak gwarnie upłynęła nam ta wspólna podróż (ale kontakt do dzisiaj utrzymujemy, więc źle chyba też nie było) ;).

Tak czy inaczej, jakoś dotarliśmy na miejsce, na dalszy transport również zdążyliśmy, poznaliśmy/spotkaliśmy kolejnych fanów, przy granicy (?) zrównaliśmy się z busem warszawskim, zatem już pod samą O2 Areną zrobiło się całkiem swojsko. Z oczekiwania na wpuszczenie nas do środka pamiętam w zasadzie dwie sytuacje. Radosną próbę (udaną) zakupu „czaju” od uroczej starszej pani w jakiejś przyczepie, którą dzisiaj pewnie nazwalibyśmy food (drink?) truckiem oraz masowe wygwizdanie członków czeskiego fanklubu Queen, który został wpuszczony do hali poza kolejnością (pełna klasa z naszej strony). W samej O2 Arenie wraz z łódzkim druhem Coraxem udało nam się chyba ominąć „straże” przeprowadzające kontrolę osobistą i wręczające opaski – co wnioskuję po fakcie nieotrzymania opaski oraz braku obmacywania – dzięki czemu dotarliśmy niemal pod same barierki wybiegu (trzeba Wam wiedzieć, że posiadałem bilet GA, która to strefa kończyła się właśnie przy „catwalku”, podczas gdy GC znajdowało się po obu jego stronach i ciągnęło do właściwej części sceny; dobry i tańszy wybór z mojej strony, gdyż potem 75% koncertu działo się właściwie na wybiegu). Pośpiech nie był jednak niezbędny, gdyż zarówno Bizon, jak i kilku innych fanów również do nas bezproblemowo dołączyło.

O ile na zewnątrz polowanie na „czaj” było uzasadnione, o tyle w O2 Arenie panował straszny zaduch. Nie powstrzymało to żywiołowych rozmów i komentowania wszystkiego dookoła, tym bardziej, że stewardzi rozdawali lodowato zimną wodę, ratując umęczony lud przed omdleniami. Przedyskutowawszy wszystko, włącznie z graną setlistą – wszak i 10 lat temu ustalenie repertuaru nie było tak trudnie – i ewentualnymi złudzeniami co do tego, jaką niespodziankę mogą Panowie zagrać, nie pozostało nam nic innego jak „odliczać Teleexpressy” (kwadranse) do planowanej godziny rozpoczęcia koncertu.

W końcu muzyka odtwarzana z głośników ucichła, światła przygasły, a na telebimie zamiast logo zespołu pojawiła się interaktywna wersja plemników, asteroid i innych kosmicznych wizualizacji oraz znajome z albumu The Cosmos Rocks intro, które… nie tak znowu płynnie przeszło w pierwsze riffy Hammer to Fall. Wtedy jednak te wszystkie mniejsze lub większe niedociągnięcia nie miały większego znaczenia, to już było spełnianie marzenia o zobaczeniu swoich idoli na żywo, z wlepionymi w nich oczami, rozdziawioną buzią i zachwytem nad znajomymi melodiami. Wszystko mogło zostać wprawdzie zepsute przez ekstatycznego fana (nieznany mi chłopak) stojącego tuż za mną i wydzierającemu wszystkie słowa pierwszych piosenek – szczęśliwie dla mnie śpiewał na gardle, a nie na przeponie i na Another One Bites the Dust głos już mu wysiadł. Oczywiście, mógłbym opisać teraz po kolei każdy utwór, ale chyba nie miałoby to większego sensu. Dlatego ogólnie wskażę, że pamiętam świetne I Want It All (jak dla mnie highlight tras z Paulem), mistrzowskie I’m in Love with My Car oraz Bad Company i zaskakująco dobrze brzmiące na żywo Surf’s Up… School’s Out (na tamtym etapie trasy już całkowicie rozbudowane). Pamiętam też wielkie emocje i wzruszenie podczas Love of My Life (zawsze robi ogromne wrażenie, ale ten pierwszy raz jest niezapomniany) oraz Bijou i piękną oprawę wizualną przy Last Horizon. Pamiętam zażenowanie i śmichy chichy polskich fanów podczas We Believe i Say It’s Not True, w mniemaniu naszego „sektora” największych gniotów na The Cosmos Rocks, których nie omieszkaliśmy zadedykować Bizonowi (miny zdziwionych Czechów w reakcji na nasze rozbawienie tymi - w założeniu - wzruszającymi utworami były bezcenne). W końcu pamiętam też czeską publiczność, która nad zabawę przedkładała spożywanie dużych ilości naraz piw – każdemu według potrzeb ;).

Ponad dwie godziny upłynęły nad wyraz szybko, a czasu na kontemplację i ociąganie się nie było niestety zbyt wiele, gdyż bus do Polski nie planował czekać wiecznie. Udało się jeszcze odwiedzić stanowisko z merchem, gdzie poczyniłem chyba największe zakupy w mym koncertowym życiu, nabywając program (w zasadzie złożony wyłącznie ze zdjęć z koncertów i sesji do The Cosmos Rocks, jednej wzmianki o oficjalnym fanklubie oraz Mercury Phoenix Trust, z listy płac i reklam We Will Rock You oraz Brianowych gitar – ogółem nic ciekawego) oraz koszulkę… z Frankiem, który na obecnej trasie przeżywa swój renesans. Chyba jakiś obrzydliwy kubek (z okładką płyty) na prezent również został zakupiony ;).

Potem już tylko Wrocław Główny i… czekanie do 6 rano na najbliższy pociąg, bo oczywiście wcześniejszy odjechał na minutę przed dotarciem busa (błogosławiony Marcin z Polic, który przez jakiś czas mi towarzyszył w tej niedoli), a następnie powrót do domu w promieniach jesiennego porannego słońca. Szczęście, spełnienie, wspomnienia na całe życie…

Skład:

Paul Rodgers - wokal, fortepianino, harmonijka ustna, gitara
Brian May - gitary, wokal
Roger Taylor - perkusja, wokal, instrumenty perkusyjne
---
Jamie Moses - gitary, wokal wspomagający
Spike Edney - instrumenty klawiszowe, akordeon, wokal wspomagający
Danny Miranda - gitara basowa, elektryczny kontrabas, wokal wspomagający

Setlista:

Cosmos Rockin'/Surf's Up... School's Out! (intro) [taśma]
Hammer to Fall
Tie Your Mother Down
Fat Bottomed Girls
Another One Bites the Dust
I Want It All
I Want to Break Free
C-lebrity
Surf's Up... School's Out!
Seagull
Love of My Life
'39
Drum Solo
I'm in Love With My Car
A Kind of Magic
Say It's Not True
Bad Company
We Believe
Guitar Solo
Bijou
Last Horizon
Radio Ga Ga
Crazy Little Thing Called Love
The Show Must Go On
Bohemian Rhapsody
---
Cosmos Rockin'
All Right Now
We Will Rock You
We Are the Champions
God Save the Queen [taśma]


PS: Chciałbym pozdrowić wszystkich forumowiczów „starego forum Queen”, których dane mi było tego pamiętnego dnia poznać i spotkać. Wspaniałe jest to, że ze znaczną większością z Was kontakt mamy do dzisiaj.

PS2: Pozdrawiam również, w imieniu swoim i Bizona, piękną Czeszkę, która stała nieopodal nas, mam nadzieję, że nic się nie zmieniła ;).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz