Witam
bardzo po długiej przerwie. Niestety, jak odkłada się pisanie pracy
magisterskiej na ostatnią chwilę, to w pewnym momencie brakuje czasu na
cokolwiek. Jednak w ramach zwieńczenia obchodów majówki postanowiłem coś
naskrobać dla tych dwóch-trzech osób, którym chce się czytać moje dyrdymały.
Nie
martwcie się, wbrew tytułowi nie będzie to wpis kinematograficzny. Pisanie o
filmach nie wychodzi mi najlepiej, więc trzymam się z daleka od tej tematyki (o
muzyce też nie piszę jakoś wybornie, ale o czymś pisać trzeba ;)). Zatem
pozostając w klimatach „nutków” i riffów (ale także zahaczając o gry
komputerowe oraz grafikę) postanowiłem przyjrzeć się bliżej karierze Kane’a
Robertsa (stąd tytuł „Obywatel Kane”, czaicie?). Niektórzy mogą kojarzyć tego
gitarzystę jako autora powrotu i nowego, ciężkiego brzmienia Alice’a Coopera w
połowie lat ’80 (Kane był współtwórcą prawie każdego utworu na albumach „Constrictor”
i „Raise Your Fist and Yell”), ktoś może natknął się na jego nazwisko we
wkładkach albumów zespołu Berlin („Count Three & Pray”, gdzie zagrał na
gitarze), Steve’a Vaia (chórki na albumie „Sex & Religion) czy Desmonda
Childa (chórki na albumie „Discipline”). Jednak większość pewnie nigdy nie
słyszała ani o nim, ani jego gry, może gdzieś mignął im jego wizerunek „Rambo”.
źródło: thinksteroids.com
Robert
William Athis, bo tak naprawdę nazywa się bohater dzisiejszego wpisu,
rozpoczynał swoją przygodę z muzyką w latach ’80, kiedy to grywał ze swoim
zespołem w nowojorskich knajpach, nocami dorabiając jako krupier w prywatnych „kasynach”.
Czasami muzykom udało się wślizgnąć do studia i nagrywać swoje pomysły na
taśmę. Pewnego razu jeden z asystentów inżyniera dźwięku (Don Paccione)
przekazał demo Robertsa Bobowi Ezrinowi – producentowi odpowiedzialnemu za
brzmienie wielu wielkich marek rynku muzycznego. Ten z kolei umówił gitarzystę
na spotkanie z Cooperem, które zaowocowało zaangażowaniem Kane’a. Dlaczego
padło właśnie na niego? Jak sam twierdzi, Ezrin najprawdopodobniej dostrzegł w
nim potencjał kompozytorski, zaś Alicji spodobał się indywidualizm Robertsa oraz
to, że zawsze parł pod prąd. Osobiście uważam, że nie bez znaczenia był także
nietuzinkowy wygląd muzyka, który z marszu umożliwił mu stanie się częścią spektaklu,
który od zawsze towarzyszył koncertom Coopera (zwłaszcza po tym, gdy lutnik
Rick Johnson podarował Robertsowi gitarę w kształcie karabinu maszynowego,
wyposażoną m.in. w miotacz ognia).
Tak
czy inaczej Roberts dołączył do sławnej załogi i z pubów Nowego Yorku przeniósł
się m.in. do słonecznej Kalifornii czy rajskiego Maui. Szybko zaprzyjaźnił się
z Coopem, z którym spędzał niemal całe dnie, zarówno komponując, jak i w czasie
wolnym. Odtąd typowy rozkład zajęć obu panów wyglądał następująco:
wczesny poranek: Alice – golf/Kane – siłownia
późny poranek: Alice – wokal/Kane – gitara
popołudnie: Alice i Kane – próba zespołu
późne popołudnie: Alice i Kane – przygotowania do trasy koncertowej
wieczór: Alice i Kane – kolacja/kino/przyjęcia/premiery
źródło: kaneroberts.com
Ten
nowy tryb życia wprowadził Robertsa w wielki świat show biznesu, współpracował
zarówno ze wspaniałymi muzykami sesyjnymi (Tom Kelly, Ken Mary, Paul Taylor,
Kip Winger, Steve Steele), jak i producentami oraz inżynierami dźwięku (Bob
Ezrin, Desmond Child, Beau Hill, Michael Wagener). Te znajomości stworzyły
solidny grunt pod przyszłą karierę solową Kane’a. Po zakończeniu trasy „Raise
Your Fist and Yell” w 1987 r. wydał album oryginalnie zatytułowany „Kane
Roberts”, zaś w 1991 r. „Saint and Sinners”. Oba ukazały Robertsa nie tylko
jako utalentowanego grajka, ale także całkiem sprawnego wokalistę o dość
szerokiej skali. Niestety oba były też typowe dla okresu, w którym powstawały –
wpadające w ucho, melodyjne, pełne gitarowych riffów (czasem onanizmów) z
klawiszowym podkładem i… do bólu sztampowe. Pierwszy album, nad którym
pracowali m.in. Steve Steele, Kip Winger, Paul Horowitz oraz Alice Cooper
(jedynie kompozytorsko – utwór „Full Pull”), przepadł w zasadzie bez echa nie
zawierając ani jednego hitu, natomiast drugi, praktycznie w całości
współtworzony przez Desmonda Childa, został zapamiętany jedynie z coveru utworu
„Does Anybody Really Fall In Love Anymore?”, który dwa lata wcześniej ukazał
się na albumie Cher (zaś pierwotnie został nagrany przez Bon Jovi).
Sztampowości obu albumów dopełniły teledyski promujące oba wydawnictwa
(zapraszam do obejrzenia „Rock Doll” oraz wspomnianego „Does Anybody…”).
Zapewne na marną sprzedaż obu krążków wpłynął brak trasy koncertowej, gdzie
część utworów bez wątpienia zyskałaby rock n’ rollowego pazura (czego idealnym
przykładem są utwory z „Constrictor” i „Raise Your Fist and Yell”). Niemniej
jednak piszącemu te słowa dość sympatycznie słucha się obu albumów i dziś z
szokiem odkryłem, że po przeszło roku od ostatniego odsłuchu pamiętam większość
melodii i tekstów. Także, jeśli nie przeszkadza Wam ok. godziny sztampowości w
Waszym muzycznym życiu – sięgnijcie po „Kane Roberts” i „Saint and Sinners” ;).
źródło: metallus.it, 3.bp.blogspot.com
W
międzyczasie Kane zagrał gościnnie na kolejnym powrocie Alicji (sic!) – albumie
„Trash” z 1989 r. – w utworze „Bed of Nails”, który jest chyba najcięższym
kawałkiem na całej płycie oraz wystąpił w „rockowym” horrorze „Shocker”, o
którym już tutaj pisałem. Stopniowo jednak wycofał się z życia muzycznego i
oddał się dwóm innym swoim pasjom – programowaniu oraz grafice komputerowej. W
1996 r. wydał grę action-adventure zatytułowaną „Lord of Tantrazz”, w której
gracz wciela się w agentkę Veronikę Callahan ścigającą niewyobrażalne zło
nazywane „The Hunger” (pl. Głód). Gra z całkiem przyjemną grafiką oraz pełna
komiksowych przerywników nie zyskała jednak uznania krytyków, najczęściej
uzyskując jedną gwiazdkę na pięć możliwych.
Jeśli
chodzi o grafikę, to niestety nie udało mi się dotrzeć do prac Robertsa. Jedyne
co wiemy, to że jego prace są zbliżone stylem do tych oferowanych przez Roberta
Williamsa (od którego zespół Guns N’ Roses „pożyczył” pierwszą wersję okładki i
tytuł albumu „Appetite for Destruction”) oraz iż jest twórcą okładki albumu
Alice’a Coopera „Brutal Planet” z 2000 r.
źródło: wikimedia.org
W 1999
r. Roberts na chwilę powrócił na rynek muzyczny z projektem Phoenix Down, w
którym obok stałych współpracowników gitarzysty – basisty Steve’a Steele’a i
multiinstrumentalisty Arthura Funaro (aka Devlin7, Johnny Dime) – pojawili się m.in.
Jim Peterik (Survivor) oraz Mike Davis (MC5). Wydany w tym samym roku album „Under
a Wild Sky” jest bez wątpienia najciekawszą i najlepiej wyprodukowaną propozycją
Robertsa, inspirowaną jedną z ulubionych gier Kane’a – Final Fantasy VII (zresztą
sama nazwa Phoenix Down pochodzi od eliksiru uzdrawiającego z tej gry). Za
najciekawszą pozycję na tym albumie należy uznać atmosferyczny i balladkowy
zarazem utwór „Rain”. Niestety, słaba promocja płyty spowodowała, że po raz
kolejny przepadła bez echa. Podobno grupa nagrała również drugie wydawnictwo – „New
Place Now” – jednak nigdy nie ujrzało ono światła dziennego. Podobny los
spotkał planowany przez Robertsa na 2006 r. album „Touched”.
Po
kilku kolejnych latach milczenia Kane Roberts powrócił w 2011 r. do tworzenia muzyki
oraz do koncertowania. W czasie swojej trasy grał zarówno solowe kompozycje,
jak i utwory z ery „Constrictor” – „Raise Your Fist…”. W 2012 r. ukazało się
dwupłytowe wydawnictwo „Unsung Radio”. Pierwsza płyta zawiera wspomniany „Under
a Wild Sky”, zaś druga 10 niepublikowanych wcześniej piosenek (zapewne z okresu
„New Place Now” oraz „Touched”), które niestety nie mają szans stać się
przełomem w karierze Robertsa, niemniej wciąż przyjemnie się ich słucha.
W
lutym 2013 r. Kane Roberts, Kip Winger oraz Alice Cooper wystąpili razem na
scenie po przeszło 25 latach podczas Rock ‘N’ Roll Fantasy Camp. Panowie
zagrali razem w utworze „No More Mr. Nice Guy”.
Co
przyniesie przyszłość? Nie wiadomo, niemniej nie sądzę by Kane miał jeszcze
szansę zrobić taką karierę, jaką niewątpliwie chciał zrobić. Jedno jest pewne –
to nietuzinkowy gitarzysta oraz wokalista, który wybrał sobie nie do końca
ambitny repertuar (czy też tworzył w nurcie, na który moda szybko przeminęła).
Zaprawdę powiadam Wam – jeśli nie chcecie słuchać solowego Robertsa, to chociaż
sięgnijcie po jego płyty z Cooperem, a zwłaszcza po koncertówkę „The Nightmare
Returns” – iście metalowe aranżacje starych kawałków Alicji dodają im nie lada
blasku. Na zachętę – „School’s Out” z rzeczonego albumu koncertowego.